Robert Pol mknął obwodnicą, palcami bębniąc nerwowo w kierownicę. Miał skrajnie mieszane uczucia. Dlaczego nagle Filip Kępiński chciał się z nim spotkać? I dlaczego nalegał na miejsce poza miastem, gdzieś, gdzie nikt na pewno ich nie zobaczy i nie usłyszy? Co prawda złapał z nim jakąś namiastkę kontaktu, ale chłopak teraz pracował głównie sam i ciągle należał do Vendetty. A to znaczyło, że nie można było mu ufać. Jeszcze przed wyjazdem przeprowadził dogłębną analizę tego, czy spotkanie się z nim mogłoby w jakikolwiek sposób zaszkodzić jemu albo Ceglarek. A jeśli to kolejna szopka Alicji?
Ale jakoś nie wyobrażał sobie, żeby Kępiński miał się stać pieskiem Karskiej. Raczej wątpił, by w jego gusta wpasowywały się wariatki.
Musnął dłonią schowaną za paskiem broń. Co prawda siniaki w pełni mu nie zeszły, ciągle miał lekkie zacieki kolorystyczne, a bliżej miednicy nawet coś, co śmiało można było nazwać rozlanym krwiakiem, który już wyraźnie się cofał. Co prawda przy ucisku ciągle odczuwał wyraźny dyskomfort, ale jeśli trzeba będzie się z kimś zmierzyć, to da sobie radę.
Ciągle buzowały w nim nerwy po ostatniej rozmowie z Małgorzatą. Dała mu wybór... Jak między utopieniem się a powieszeniem. Jedno i drugie prowadzi do śmierci. Różnica polega na ewentualnej długości agonii.
To wszystko zaś było jego winą.. Miał tego świadomość, a ta doprowadzała go na skraj szaleństwa. Wziął za nią odpowiedzialność, obiecał jej, że ją z tego wyciągnie, a nie udało mu się nawet opracować na to scenariusza. Jej pomysły zrodziły się pod wpływem ich braku z jego strony. Powinien mieć plan. Powinien wiedzieć, co zrobić. W końcu był pieprzonym zawodowcem. Czy nie oznaczało to też, że powinien być zawsze przygotowany na każdą ewentualność?
Zjechał z obwodnicy i przez kwadrans jechał dalej, przejeżdżając przez maleńką mieścinę, za którą skręcił ostro w prawo. Zaparkował między drzewami i zaklął, gdy jego buty zetknęły się z rozmiękniętym śniegiem. Było ciemno, wietrznie, a z nieba padało coś, co było mieszanką śniegu u deszczu.
Uniósł kołnierz czarnego płaszcza zamknąwszy samochód skierował się w dół, po krzywych betonowych schodkach. Prosto pod most, gdzie tu i ówdzie walały się puste butelki po "małpkach" i tanich winach z marketu.
Tam też znajdował się już Filip Kępiński, ryjący czubkiem buta w śniegowej brei.
– Nie przeszkadzam ci w tym pasjonującym zajęciu? – odezwał się z typową dla siebie ostrością.
Dopiero teraz Filip uniósł głowę, witając się z nim krótkim, wyraźnie zmieszanym uśmiechem.
Pol zmrużył nieco oczy, wytężając słuch, jakby zakładał, że zaraz zza krzaków wyskoczy Alicja albo i sam Karski. Sytuacja była na tyle niecodzienna, że należało się spodziewać wszystkiego.
– Czego chcesz? – zapytał podchodząc nieco bliżej, by całkiem wejść pod most.
Filip chrząknął, niepewien jak właściwie powinien zacząć. Układał sobie scenariusz do tej rozmowy odkąd postanowił, że tak będzie najlepiej. A i tak, gdy przyszło co do czego, zapomniał języka w gębie. A przecież to nie Pol był jego zagrożeniem.
Zrobił dwa kroki w jego stronę, tak że stali teraz naprzeciw siebie. Wiatr nieprzyjemnie przemykał w przestrzeni między nimi i chlastał ich po twarzach pozostałościami deszczu, który zebrał poza parasolem mostu.
– Wydusisz to z siebie? Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż stać z tobą na tym wygwizdowie.
– Karski chce, żebym cię śledził.
Latami pielęgnowana kamienna maska nie pozwoliła uciec na zewnątrz żadnej emocji. A te uderzyły w niego nagle i tłumnie. Zimny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie. Ciągle jednak patrzył na niego przenikliwie. Jednak już nie z ironią. Przegoniła ją powaga, ciężarem osadzająca się w spojrzeniu.
CZYTASZ
Światłocień
RomanceStoisko z truskawkami krwawo połączyło dwoje tak różnych ludzi. Świeżo upieczoną absolwentkę szkoły średniej, która tkwi w toksycznej relacji z (nie) księciem z bajki. I chwilowego kierowcy busa, dowożącego towar na stoiska. Ona jest dość cicha i d...