25. Jesteś mordercą.

285 29 160
                                    


Okolice Factory były wyludnione. Zarówno outlet, jak i całe Futura Park były już zamknięte. Parking był pusty i tylko chłodny wiatr tańczył między słupami oświetleniowymi. Niebo pokryła już gęsta warstwa ciemnych chmur, które zakryły księżyc. Z oddali słychać było mknące po ulicach pojazdy. Gdzieś tam słychać dźwięk pojazdu uprzywilejowanego, gdzieś indziej przeciągły klakson.

O zamknięte drzwi Rossmana opierał się plecami szczupły chłopak w bluzie z kapturem założonym na głowę. Wzrok miał wbity we własne przetarte buty. W ustach papierosa, którego wcześniej nie chciało mu się odpalać. Wsunął dłoń do jednej kieszeni spodni, potem do drugiej.

– Kurwa – mruknął, odkrywając, że znów zapomniał zapalniczki.

Zerknął na zegarek i rozejrzał się dookoła. Dostrzegł postać idącą w jego kierunku.

Nareszcie! Ile można czekać? Tak jakby nie miał innych spraw na głowie.

Postać zatrzymała się przed nim. Młody, jasnowłosy mężczyzna, ubrany w koszulę i jasną, dżinsową kurtkę.

– Jestem – odezwał się.

– Widzę – mruknął tamten i wyciągnął papierosa z ust. Wsunął go do kieszeni bluzy.

Adrian przybrał zamkniętą postawę, krzyżując ręce na piersi.

– Słuchaj, chcę ci powiedzieć, że wiem kim jesteś i chcę, żebyś się od nas odczepił.

– Od nas? – powtórzył nie bez cienia ironii w głosie.

Wyszedł nieco z cienia i uniósł głowę. Blondyn mógł dostrzec jego ciemne oczy i zmęczony, zrezygnowany wręcz wyraz twarzy.

– Tak, od nas. Ode mnie, Gosi i Roberta. Słyszałem o tobie wystarczająco, żeby...

– Ten twój kierowca to seryjny zabójca.

Adrian uniósł brwi i zacisnął nieco usta, starając się nie roześmiać. Takiej parodii nigdy by się nie spodziewał. Ale przecież Gosia uprzedzała go, że ten facet to krętacz. Tylko co chciał na tym ugrać? Liczył, że ten mu uwierzy i zwolni Roberta? To trochę się spóźnił, bo sezon się skończył, poza tym naprawdę musiał być niespełna rozumu, myśląc, że uwierzy w coś takiego.

Pokręcił głową i już się odwracał, by odejść, gdy poczuł szarpnięcie za ramię. Zaskoczony spojrzał na zakapturzonego mężczyznę, który teraz niemal zderzał się z nim głową.

– Vendetta. Zapytaj go, czy wie co to.

– Nie będę robił z siebie wariata. Czego ty chcesz? Pieniędzy za te cenne informacje?

Tomasz uśmiechnął się pod nosem.

– Nie musisz mi wierzyć. Ale po prostu rzuć hasło w przestrzeń. Sam zobaczysz – dodał i wcisnąwszy ręce do kieszeni spodni odszedł. Po chwili zniknął Adrianowi z pola widzenia.

Był zły na siebie, bo wszystko poszło inaczej niż to planował. Chciał opisać to bardziej konkretnie. Ale tak naprawdę to jedno słowo powinno wystarczyć. Nie miał zamiaru tłumaczyć mu się ze swoich rodzinnych spraw. Z tego, że jego ojciec skorzystał kiedyś z usług tej „firmy". Choć organizacja byłaby lepszym określeniem. Jemu samemu ciężko w to uwierzyć, a co dopiero spowiadać się jakiemuś wypieszczonemu gogusiowi.

Vendetta. To przez nich małżeństwo jego rodziców rozpadło się po trzydziestu latach. Jego matka nie była w stanie dłużej mieszkać pod jednym dachem z mężczyzną, który niegdyś zlecił zabójstwo swojego przełożonego. I nieważne jak bardzo tamtej pastwił się nad nim psychicznie. Zabójstwo to zabójstwo. Kto by pomyślał, że jedno spotkanie z tym agresywnym niby kierowcą tyle namiesza w jego życiu. Jedno spotkanie i jedno wyszeptane mu do ucha ostrzeżenie:

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz