28. Bóg map nie rozdaje.

347 28 166
                                    


Media: Coolio - Gangsta's paradise. 


W ową felerną sobotę, kilkanaście minut po wyjściu z jego mieszkania Małgorzaty Ceglarek, Robert Pol również je opuścił. Zbiegł szybko ze schodów, poprawił czarną kurtkę na plecach. Wstąpił na szybko do małego sklepiku przy bloku, gdzie dzisiaj wyjątkowo nie musiał oglądać tej rudej małpy o zakupił puszkę napoju energetyzującego. Wsiadł do samochodu, w którym od razu rozległo się syczące pstryknięcie. Wypił całość naraz, a puste opakowanie odrzucił na tylne siedzenie. Uruchomił silnik i ruszył. Jego oczy, schowane za ciemnymi szkłami okularów, nie wyrażały żadnych pozytywnych uczuć. Z samego rana dostał dodatkową informację, która, mówiąc delikatnie, nie przypadła mu do gustu. Miał dzisiaj nie być sam. Tak jakby miał zadatki na pieprzonego nauczyciela, albo, co gorsza, niańkę.

Mknął obwodnicą, uparcie szukając jakiejś stacji, która puszczałaby coś ambitniejszego niż Kamil Bednarek lub inny wychuchany laluś z głosem jak przed mutacją.

Zrezygnowany zostawił w końcu przypadkową, bo na ciszę nie był w stanie się zdecydować. Cisza ostatnio go zabijała.

A Bóg czasu nie mierzy,
Bóg czasu nie mierzy.
Nie wiesz czy wystarczy ci sił,
Na wędrowanie.

– Raczej paliwa mi braknie – burknął, będąc w coraz bardziej parszywym humorze.

Kilka niemniej oryginalnych piosenek dalej był już na miejscu. Zaparkował samochód na uboczu. Wysiadł i rozejrzał się. Był w lesie. Dosłownie. Po obu stronach drogi znajdowały się niegęste skupiska drzew, a on zaparkował na wąskiej ścieżce między nimi. Ściągnął z siebie skórzaną kurktę i założył nieco wyświechtaną dżinsową, na głowę wcisnął kretyńską czapkę z daszkiem, których wręcz nienawidził. Wyszedł i zamknął pojazd, starając się wzrokiem dostrzec drugi.

Był. Czerwona mazda, w której siedział ten szczyl, myślący, że pozjadał wszystkie rozumy. Pol podszedł do auta i uderzył otwartą dłonią w dach. Drzwi automatycznie się otworzyły i wychyliła się z nich głowa z włosami o niemalże platynowej barwie i kolczyku w uchu. Mężczyźnie mina momentalnie zrzedła i już w myślach liczył do dziesięciu, by po każdej cyfrze kląć niewybrednie. Jeszcze jakiegoś dewianta mu brakowało...

– Gdybym nie miał dobrych zamiarów, zapewne już leżałbyś martwy. Nie ma to jak zacząć dzień pracy z półgłówkiem – odezwał się zimnym, lecz niesamowicie spokojnym tonem.

Wiatr się wzmagał, co przyjął z nadzieją, bowiem trudne warunki atmosferyczne w jego fachu zazwyczaj okazywały się korzystne. Uniósł nieco głowę, a do jego uszy dobiegł szum liści w koronach drzew, które jakby ostrzegały go przed tym co miało nadejść. Wiele z nich poddawało się smagnięciom i odrywało od bezpiecznych gałęzi, wirując w tańcu ku dołowi.

– Dzień zaczął się jakiś czas temu – opowiedział młody mężczyzna, wysiadając i dumnie zadzierając brodę. – Jest grubo po dwunastej.

Pol zignorował te słowa i zmierzył go od stóp do głowy. Kraciasta koszula, bardzo wąskie spodnie. Co to, do kurwy nędzy, miało być?

– Zlot gejów jest pod innym adresem – wycedził, uśmiechając się złośliwie.

Młodzieniec wzruszył ramionami i zamknął samochód. Oparł się tyłkiem o boczne drzwi.

– Nie wiedziałem, że to zawód tylko dla hetero.

Robert Pol, co zdarzało się w jego przypadku wyjątkowo nieczęsto zaniemówił. Mimowolnie rozejrzał się w poszukiwaniu ukrytych kamer, jednak, co oczywiste żadnej nie było. Przymknął na ułamek sekundy, przeczuwając, że to pstryczek w nos od szefa, za spławienie jego córeczki.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz