71. Testament.

159 14 46
                                    


– Czego on chce? – zapytała, odwracając na moment głowę od szarzejącego krajobrazu za oknem.

Końcówka marca mieszała chłodne krople deszczu ze skrzącymi się w nich promieniami słonecznymi. Lubiła patrzeć jak woda sunęła wolnymi, wąskimi strumieniami po szybie. Zwłaszcza w takie dni jak ten, gdy wszystko zaczynał pochłaniać mrok. Był już wieczór, słońce niemal całkiem skryło się za horyzontem, popychane przez kłębiaste chmury.

– Nie wiem. Pisał tylko, że mam się stawić. Sam.

Ciężko mu było ukryć, że bardzo go to niepokoiło. Od tamtej akcji w Kątach Wrocławskich Alicja nie wcielała w życie żadnych nowych cudownych planów. Miał wrażenie, że coraz mniejsza ich ilość zaczęła się rodzić w jej głowie. A jeśli już coś takiego miało miejsce, szybko to porzucała. Znacznie się uspokoiła, ale to wszystko, czego efektem był ten nieukojony do niedawna gniew ciągle w niej pęczniało i bał się, że leki sobie nie poradzą. Że tu potrzebowała czegoś więcej.

Ale było lepiej i musiał to docenić. Starał się być jej oparciem. Przytulał ją, słuchał jej i starał się tłumaczy. Starał się wynagradzać jej wszystkie krzywdy, jakich doświadczyła, ale czuł, że nie był w stanie. Czuł, że to nie jego kochała, mimo że to on jej się oddał. Że to on przy niej był.

– Uważaj na siebie – szepnęła, uśmiechając się blado, a on podszedł do niej i pocałował ją w czubek głowy, pocierając dłonią jej ramię.

– Będę. Ale nie wiem ile to zajmie, więc po prostu połóż się spać.

Pokiwała głową, a on na moment przymknął powieki. Znów stawała się obojętna, znów znikała za jakąś niewidzialną kurtyną, za którą nie chciała go wpuszczać.

Odsunął się i zgarniając ze stołu telefon i klucze, wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą cicho drzwi.

Alicja nie ruszyła się z miejsca. Wróciła wzrokiem do krajobrazu za oknem i oparła głowę o ścianę, prostując jedną z nóg na szerokim i długim parapecie. Ostatnio lepiej jej się myślało. Była w stanie zatrzymać się na chwilę, zatrzymać te wszystkie szalejące emocje do poziomu spokojnego nurtu rzeki. Choć z drugiej strony miała świadomość, że to nie jej zasługa a leków, które Aleks kazał jej brać.

Często więc ostatnio zastanawiała się nad różnymi sprawami, nad własnym zachowaniem, nad swoim życiem. Myślała o ojcu, o organizacji, o... Robercie. Wielu rzeczy żałowała, ale wiedziała, że to bez sensu bo i tak niczego nie zmieni. Jej życie takie już było. Od początku do końca popaprane, więc i ona taka była. Popaprana. Znajdowała się w miejscu, w którym nie miała nic. Nie miała matki, nie miała ojca, choć może inaczej: nie miała miłości ojca, mimo że jakaś jej część naiwnie łudziła się, że ten któregoś dnia zawita do jej mieszkania i zapyta się jej, jak się czuje.

Nie miała miłości, choć kiedyś łudziła się, że jest mężczyzna, dla którego jest ważna. On dla niej był. Dla niego była w stanie poświęcić wszystko, a potem... się skomplikowało. Potem pojawiła się ta mała... ale czy mogła mu się dziwić? Była dla niego pewnie jak powiew świeżości. Nie była tak zbrukana jak ona. Nie była tak zniszczona przez organizację. Nie była tak... zła.

Tak, Alicja zdawała sobie sprawę, że nie była dobrym człowiekiem. Była jednym z morderców Vendetty. Chwilowo jakby na rencie... ale bliżej nieokreślona czasowo przerwa niczego nie wymaże. Czy żałowała odebranych żyć? Ani tak, ani nie. Nie czuła nic względem ludzi, których nie znała.

I był w tym Aleks. Uśmiechnęła się leciutko na myśl o nim. Był jedynym wsparciem jakie miała, a było ono potężne. I nie mogła powiedzieć, że nie była mu wdzięczna. Doceniała wszystko co dla niej robił, ale jednocześnie żałowała każdego wypowiedzianego w jego stronę „kocham". Nie kochała go. Kochała prawdziwie tylko jednego mężczyznę i tym bardziej kuliła się w sobie na wspomnienie tego wszystkiego, czego się dopuściła. Prawie go zabiła... Nie chciała tego. Naprawdę tego nie chciała.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz