12. Do diabła z kobietami.

340 38 92
                                    


Nastąpił w końcu dzień, w którym Małgorzata Ceglarek uznała, że ma dość truskawek. Być może po prostu jej się przejadły, co byłoby jak najbardziej zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że już drugi miesiąc podjadała je przy ośmiu godzinach dziennie spędzonych na stoisku. Mógł być też inny powód. Otóż w pewnym momencie dostrzegła zależność między ilością zjedzonych owoców, a potrzebą skorzystania z toalety. I nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie fakt, że dostęp do sedesu miała raczej utrudniony.

Stało więc biedne dziewczę, żar lał się z nieba, więc pociła się niemiłosiernie, a do tego przestępowała z nogi na nogę, bo jak na złość w godzinach najmniejszego ruchu zachciało jej się sikać. Nie mogła jednak zostawić stoiska samego sobie. Musiała kogoś namówić, żeby popilnował przez moment. Ulice jednak świeciły pustkami, czemu trudno się było dziwić, w końcu było południe i jednocześnie najgoręcej, jakieś trzydzieści stopni w cieniu.

Gdy do stoisk podeszła klientka, na twarzy dziewczyny odmalował się pełen nadziei uśmiech.

– Dzień dobry – przywitała się, starając się nie podrygiwać za bardzo.

– Dzień dobry. Dwa kilogramy truskawek. Z koszykiem.

Zważyła, podała kwotę, wydała resztę. Wręczyła koszyk i zerknęła na klientkę błagalnie.

– Przepraszam, ale czy nie popilnowałaby pani, przez moment...

– Śpieszy mi się – przerwała kobieta i nie czekając na dalsze słowa, zabrała truskawki i pospiesznie się oddaliła.

Dziewczynie kąciki ust momentalnie opadły, a z ust wydobyło się ciche westchnięcie.

Słońce nie miało litości, ale zrobiła sobie szlaban na wodę, bo przecież nie zamierzała pogarszać swojego i tak zaawansowanego stanu. Siadła na krześle, wiercąc się nie miłosiernie. W końcu ktoś przecież musiał podejść.

Nie myliła się. Choć pomoc nie tyle podeszłą, co nadjechała i to w postaci dwuosobowej. Gosia z niecierpliwością patrzyła jak niebieski bus zaparkował tuż przy stoisku, a zaraz potem wyszedł z niego Adrian. Minęło kilka dodatkowych sekund i jej oczom ukazał się również sam kierowca.

Blondyn przywitał się wesoło i podszedł do stołu, oceniając przy tym ile zostało mu towaru. Pol zaś uniósł brwi do góry, zaplótł ręce na piersi i uśmiechnął się złośliwie, aż dziewczyna nabrała ochoty, by palnąć go w ten gburowaty łeb.

– Siusiu się chce? – zapytał, a Gosia postanowiła, że najlepszym rozwiązaniem będzie zignorowanie go. Oznajmiła więc tylko Adrianowi, że zraz wraca i pospiesznie odbiegła.

Chłopak zmrużył lekko oczy i otarł wierzchem dłoni pot z czoła. Wpatrywał się intensywnie w stół. Nagle chwycił za dwa koszyki i położył na wadze. Pokiwał wolno głową.

– Zostaniesz tu – powiedział, kierując wzrok na Roberta.

– W celu?

– W celu zważenia wszystkiego i oszacowania strat z całości dzisiejszego towaru – wyjaśnił spokojnie, wracając spojrzeniem na koszyki. – Wystarczy zrobić to na jednym stoisku, na reszcie pewnie będzie podobnie. Na wieczór podrzucisz mi notatki.

– Ktoś kradnie? Mówiłem ci, że gówniarzeria w robocie wyjdzie ci bokiem. Zatrudniasz takie podlotki, które ledwie poodrastały od ziemi i takie są efekty.

– Coś się stało? – wtrąciła się Gosia, która właśnie wróciła i wpadło jej w ucho ostatnie zdanie.

– Nikt ci nie powiedział, że starszym się nie przerywa? – fuknął na nią Robert.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz