– Oddaj mi to, Ceglarek! – warknął na nią, mordując ją wzrokiem.
Siedział na swojej kanapie, której miał już serdecznie dość. Położył dłoń na stole i z wysiłkiem podniósł się do pozycji stojącej. Jego tymczasowa lokatorka stała kilka kroków dalej i w dłoniach trzymała pudełeczko z tajskim jedzeniem. Jego niedoszłym obiadem.
– Ani mi się śni. – Jej wyraz twarzy wyrażał upór, a głos dawał do zrozumienia, że na nic próby przekonania jej. Widząc, że się zbliża, odeszła w stronę korytarza. – A pan jest naprawdę niepoważny. Po czymś takim na pewno wylądowałby pan z powrotem w szpitalu.
– Nie będę żywił się papkami.
Wzruszyła ramionami i zniknęła w kuchni. Wysypała zawartość pudełka do kosza. Gdy się odwróciła zobaczyła jego przygarbioną postać, opierającą się o futrynę drzwi.
– Znów pan źle chodzi. Tłumaczyłam panu, że bez gwałtownych ruchów. Ostrożnie, powoli, najlepiej trzymając się ściany.
Stłamsił w zarodku całkiem okazałą wiązankę przekleństw.
– Mam cię powyżej uszu.
Ponownie wzruszyła ramionami.
– Może pan wrócić do szpitala, skoro się panu nie podoba.
Podeszła do niego i dotknęła jego ramienia. Odsunął się od niej i posłał jej nieprzychylne spojrzenie.
– Nie jestem niepełnosprawny.
Wywróciła oczami. Podeszła do okna i je otworzyła.
– Jedynie upierdliwy – wymamrotała, uśmiechając się pod nosem.
– Słyszałem!
W tym momencie zawibrował jej telefon. Zgarnęła go ze stołu i odczytała wiadomość od Karoliny.
Chciałam porozmawiać o twojej propozycji. Wpadniesz do mieszkania?
Odpisała szybkie „jasne" i zerknęła na mężczyznę, który dotarł już z powrotem do swojego legowiska i zmierzył ją wściekłym spojrzeniem
– Wrócę za godzinkę. Właściwy obiad ma pan w mikrofalówce. Radzę odpuścić sobie szukanie przypraw albo alkoholu, nie znajdzie ich pan.
– Na za dużo sobie pozwalasz – wycedził, ale ona już wychodziła z mieszkania.
Opadł więc na poduszki i unormował swój oddech. Wedle wytycznych za dwa dni te cholerne szwy powinny się rozpuścić, może wtedy przestanie to tak odczuwać. Może wtedy ona stąd odejdzie. Nie był w stanie znieść jej obecności. Porannego paradowania w kusych koszulkach, tej troski, tych spojrzeń. A ona jakby nic sobie z tego nie robiła. Jakby celowo pobudzała jego emocje.
Narzuci na siebie leżący obok koc. Jego wzrok przeniósł się na okno. Zostawiła otwarte. Dźwignął się z kanapy i wolnym krokiem podszedł do niego i zamknął je. Jedno, potem drugie. Skierował się do kuchni. Tęsknym wzrokiem zerknął do kosza. A mógł w końcu zjeść coś, co miało smak. Jeszcze kilka dni na trawie i gotowanym mięsie i oszaleje. Zamknął nieduże okienko skryte za zasłonką i odczuł naglącą potrzebę skorzystania z łazienki. Ruszył ślimaczym tempem w tamtą stronę, oczyma wyobraźni widząc swój obecny refleks na jednym ze zleceń. Nie wierzył w Boga, jednak dziękował losowi, czy jakiejkolwiek sile wyższej, że Karski się nie odzywał. Otworzył drzwi i zapalił światło. Jego wzrok padł na różową szczoteczkę do zębów zostawioną na pralce. Mimowolnie uśmiechnął się półgębkiem.
***
Gosia weszła do mieszkania, głośno oznajmiając swoje przybycie. Z kuchni od razu wychyliła się ruda czupryna przyjaciółki.
CZYTASZ
Światłocień
RomansaStoisko z truskawkami krwawo połączyło dwoje tak różnych ludzi. Świeżo upieczoną absolwentkę szkoły średniej, która tkwi w toksycznej relacji z (nie) księciem z bajki. I chwilowego kierowcy busa, dowożącego towar na stoiska. Ona jest dość cicha i d...