79. Konfrontacja.

159 14 49
                                    

Media: Jay Smith - Bad romance (cover)


Miłość jest jednym z tych fenomenów, które dopuszczają do współistnienia skrajności. Tego właśnie z pełną mocą doświadczał pewien srogo wyglądający brunet i bynajmniej mu się to nie podobało. Siedział właśnie, cały ponury, we wcale nie weselej nastrojonym salonie swojego mieszkania i niecierpliwie bębnił palcami w stół. Otaczał go półmrok. Pozasuwane okna nie przepuszczały zbyt wiele światła, a stłumione dźwięki ulicy równie dobrze mogłyby nie istnieć, nie sprawiłoby mu to większej różnicy. Jedyne, co dochodziło do jego udręczonej świadomości, to zgrzytanie jego własnych zębów, pod wpływem zbyt mocno zaciśniętej szczęki. Przed oczami pojawiała się ona, a wściekłość tylko się pogłębiała. Złość niemal go dławiła, utrudniając oddychanie i jakiekolwiek inne czynności życiowe. Gdy tam wtedy stał na tym chodniku, gdy patrzył na jej lekceważące spojrzenie i wyzywającą minę. Do diabła, najchętniej zabiłby ją gołymi rękami. Najpierw ją, potem siebie. Wielki Robert Pol odwaliłby scenę rodem z szekspirowskiego dramatu. Już samo do udowadniało, że było z nim źle.

A wszystko jeszcze bardziej nabrało na wyrazie dzisiejszego ranka, gdy odkrył, że panna Ceglarek otrzymała nowe zlecenie. Jakby nagle wszystkie morderstwa zaczęły przypadać jej. Ta drobna informacja podniosła mu ciśnienie do tego stopnia, że spokojnie mógłby sobie odpuścić kawę do końca dnia. Chcąc więc czy nie, wsunął broń za pasek, zarzucił na siebie ciemną koszulę i zapiąwszy ją niedbale wyszedł ze swojego mieszkania. A potem ponownie robił z siebie idiotę, gdy chował się po krzakach, by pilnować, czy czasem nie potrzebuje pomocy.

Potem, niestety, było już tylko gorzej.

Zobaczył ją stojącą przed jedną z tych restauracji dla bogatych pozerów w krótkiej, zwiewnej sukience. Nie ulegało wątpliwości, że na kogoś czekała. Ale, do cholery, przyszła na randkę, czy do pracy? Jeśli to pierwsze to... jaka, kurwa, randka?! Czy powinien od razy zastrzelić tego palanta, który niebawem tu dotrze, czy jednak dać mu jeszcze odrobinę pocieszyć się śmierdzącym spalinami powietrzem.

Ów palant przybył kilka minut później. Ubrany w niewątpliwie drogi garnitur, ciemny blondyn, około trzydziestki. Pewność siebie i głupi uśmieszek, który zdradzał, że facet stawiał się dużo wyżej od reszty marnych, ludzkich stworzeń. Już samo to w pewnym sensie wyjaśniało, dlaczego komuś zależało, by nie dożył następnego dnia.

Pol przesunął dłonią po schowanej za koszulą broni. Ręce świerzbiły go niemiłosiernie, by wyciągnąć ją , wycelować i skończyć to dopiero rozpoczynające się przedstawienie. A to palące pragnienie tylko się powiększyło, gdy zobaczył jak uśmiecha się do niego filuternie i jak jego ręka schodzi zdecydowanie zbyt nisko jej pleców. W co ona, głupia, się pakowała?! Czyżby takie były wytyczne zlecenia? Karski zaczął się bawić w agencję matrymonialną? – przeszło my przez myśl i całkiem zapomniał, że sam niejednokrotnie uwodził swoje ofiary przed śmiercią. Ot, taki kaprys zleceniodawców.

Robert zmrużył lekko oczy, widząc jak blondyn zaczął szukać czegoś w kieszeniach marynarki i spodni. Zacisnął dłonie w pięści, gdy ten nachylił się w jej stronę i szepnął jej coś do ucha. Uśmiechnęła się do niego tak słodko, że zebrało mu się na mdłości. Ruszył wzdłuż żywopłotu, gdy mężczyzna szybkim krokiem odszedł na drugą stronę ulicy. Nim zdążyła zareagować złapał ją za łokieć i odciągnął w boczną uliczkę. Wyrwała mu się i spiorunowała go wzrokiem.

– Przeszkadzasz mi w zleceniu.

– Tak teraz wyglądają zlecenia?

– Tak jakbyś ty o tym decydował.

ŚwiatłocieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz