28.

125 20 2
                                    

Nadal wszystkie dotychczasowe zdarzenia odbierali jako puszczony w ich obecności film, a nie coś, co naprawdę miało miejsce. Przepełnieni wieloma, sprzecznymi emocjami, wypadli na ulicę, chcąc znaleźć się jak najdalej mężczyzn, których zostawili tam samych. Nagłe uderzenie chłodnego powietrza, było jak kubeł zimnej wody. Hongjoong spojrzał na swoje palce z obrzydzeniem, widząc krew pod paznokciami, lekkie zadrapania na skórze oraz własne, poprzecierane w trakcie bójki ubranie. Seonghwa położył mu rękę na plecach, a Kim wlepił wzrok w jego twarz. Miał posiniaczoną twarz, ale na szczęście nie groziło mu nic poważnego. Hong obawiał się, że nieznajomy, który rzucił się na niego z pięściami, mógł złamać mu szczękę, ale na szczęście do tego nie doszło. Yeosang wciąż pocieszał Wooyounga, odpychającego od siebie myśl, iż prawdopodobnie zabił człowieka. 

- Powinniśmy tam wrócić, pomóc im.- wycedził, w zasadzie zdając sobie sprawę z tego, że to niemożliwe. Gdyby nie zareagował, możliwe, że na ich miejscu znalazł się którykolwiek z nich. Ich jedyną przewagą, było posiadanie broni palnej. Nie mieli przewagi siły, byli młodsi od napastników oraz zupełnie zieloni w fizycznych starciach. Jeszcze jeden cios, a Hongjoong lub Sang, padliby tam nieprzytomni. Czy było inne wyjście z tamtej sytuacji, które nie musiało nikogo kosztować życia lub zdrowia? Niewykluczone, lecz w stresie oraz pod presją czasu, ciężko było szukać jakichkolwiek możliwości. Działał instynkt, który podsuwał najprostsze i najskuteczniejsze posunięcia. Niemniej ani Seonghwa, ani Joong, a tym bardziej Kang, który znał szatyna od lat, nie spodziewał się, iż ten odważy się do kogokolwiek strzelić. I czego by nie mówić o moralnej ocenie ich zachowania, Wooyoung wykazał się naprawdę niesamowitymi umiejętnościami, o jakie wcześniej go nie posądzali. 

- Nie życzę im śmierci, ale my się tylko broniliśmy. San miał rację. Tutaj jest cholernie niebezpiecznie i nie możemy się oddalać od grupy.- westchnął Kim, chociaż przychodziło mu to z nieskrywanym trudem. Ruszyli tą samą drogą, jaką tutaj trafili, nie zamierzając eksplorować reszty miasta. Natknęli się tylko na trójkę osób, które z jakiegoś powodu, nie pozwoliły im odejść w spokoju. Możliwe, że jeśli rozglądaliby się tu dłużej, spotkaliby jeszcze gorszych, agresywniejszych, lepiej uzbrojonych. Jeśli naprawdę w miastach formowały się szajki, nie chcące trafić w ręce władz, nie mogli być to amatorzy. Tamci, mimo że starsi, musieli również dopiero odnajdywać się w zaistniałych okolicznościach. W innym wypadku, w życiu nie pozwoliliby, żeby czwórka nastolatków zrobiła im jakąkolwiek krzywdę. 

Szli nie odzywając się do siebie. Tym razem nie dlatego, gdyż bali się, że ktoś ich nakryje. Wciąż przetwarzali w głowach, co właśnie się stało i co mogli zrobić inaczej, aby temu zaradzić. Wracali z podkulonymi ogonami, bojąc się reakcji Sana, bojąc się własnych myśli. Jeśli według starszego, mieli się do tego przyzwyczaić w trakcie kilku najbliższych miesięcy, to Hong zastanawiał się jak. Obecnie był rozbity, chociaż w gruncie rzeczy nie zrobili nic, co wykraczałoby poza obronę konieczną. Może gdyby Yeosangowi nie wypadł nóż, zdołaliby wymknąć się na tyle szybko, by zgubić tamtą trójkę między uliczkami. Może jeśli kontynuowaliby rozmowę, tamci wcale by ich nie zaatakowali. A może uwierzyliby w jakąś historyjkę, którą skleciliby na poczekaniu. Wtedy jednak każdemu zabrakło języka w gardle. Pragnęli uciec, nie mieli pojęcia co robią. Żaden jednak nie postrzegał tego jako winy Seonghwy lub Wooyounga. Bez względu na to, że to oni oddali decydujące strzały. Wina spoczywała na nich wszystkich w równym stopniu. W umyśle Hongjoonga panował istny chaos. Pierwszy raz od tych kilku tygodni, miał w głowie jedną trywialną, infantylną myśl, która krzyczała do niego głośniej, niż kiedykolwiek w życiu: "Chcę wrócić do domu". A potem uderzała go druga, która bolała jeszcze bardziej niż poprzednia: "Ty już nie masz domu.".

Zastali Sana, opartego o mur budynku i wyglądającego w stronę ulicy, z której zmierzali. Palił papierosa, niecierpliwie tupiąc jedną nogą. Mingi, Yunho oraz Jongho musieli zostać w środku, co było dość racjonalne, zważywszy, że ludzie podobni do tych, z którymi oni się zmierzyli, mogli być absolutnie wszędzie i nierozsądnym było pchać się im pod nóż. Rzucił niedopałek na chodnik, a następnie zdeptał go dość gwałtownym ruchem. Mrużył powieki, przyglądając się przybyłej czwórce. Początkowo wydawało się, że nic nie powie, ani o nic nie zapyta, ale były to płonne nadzieje, bo zanim przekroczyli drzwi, San odchrząknął głośno. 

Before the next one dies|  Ateez| SeongjoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz