78.

100 15 7
                                    

- Hongjoong?- szarowłosy usłyszał ciche kroki za plecami, po czym ktoś objął go w talii, głowę chowając w zagłębieniu jego szyi.- To nasz przedostatni przystanek. Jutro już będziemy w Bangkoku. Spotkamy ich tam całych i zdrowych. Wszystko będzie w porządku. 

- Mam jakieś takie dziwne przeczucie, jakby coś było nie tak, jakbym nie powinien iść spokojnie spać, choć dzisiaj wszystko się nam udało. To dzięki Gino. Sami nigdy byśmy się tu nie przedostali. Widzisz, jak te ulice wyglądają? Słyszałeś te syreny? Jeden sygnał od celników, że intruzi przekroczyli granice, a cała uwaga spadłaby na nas. Tu nie mają innych problemów, bo zdaje się, że mało kto jeszcze pozostał przy życiu. To mnie trapi. Jakim cudem San by to obszedł? Jakie były inne drogi, aby dało się to zrobić bezpiecznie?

- Mówimy o Sanie. Coś zaradził. Wykradł ten program do kontrolowania nadajników, jest brutalny, więc możliwe, że ktoś zginął, ale nikt z nich.- stwierdził z przekonaniem Seonghwa, obracając Kima do siebie i opierając go o niewysoki murek na dachu wieżowca, w którego piwnicach spędzali noc. Yunho już spał, a Jongho czuwał nieopodal niego, przez dźwięki bomb nie będąc w stanie zmrużyć oka. 

- Nie ma zasięgu, więc mogli polegać tylko na sobie samych.- westchnął Kim. Chyba racjonalnym było się martwić, zwłaszcza, że tak długo nie mieli ze sobą kontaktu. Wystarczyłaby krótka wiadomość, że jest w porządku. 

- Pomyśl co oni muszą sobie myśleć? Przecież nie wiedzą, że dołączyliśmy do Gino oraz jego znajomych. Pewnie sądzą, że już dawno leżymy pięć metrów pod ziemią, a jednak całkiem dobrze sobie radzimy. Nie ma co zadręczać się na zapas.- 

- Anton wspominał dla Awan, że chcą w Bangkoku złożyć trochę większy oddział, składający się z blisko dwudziestu osób, żeby zakraść się do siedziby. To wciąż za mało, żeby cokolwiek zdziałać, a patrząc na stan ulic, wątpię, czy nawet tak mała garstka się znajdzie. Chciałbym mieć dobry plan, taki niezawodny, pewny, bez opierania się na przypadku.- burknął. Starał się taki obmyśleć, od kiedy tylko przybyli na drugi brzeg. Wydawało mu się, że  największe szanse powodzenia miałoby zwerbowanie tych, których w ostatecznym rozrachunku mieli zabić. Problem w tym, że nie mogli działać razem, a on nie miał pojęcia jak skontaktować się na odległość. Ta niemożność zrobienia czegokolwiek w kierunku polepszenia ich sytuacji była niezwykle frustrująca. 

- Wiesz, dlaczego głupi ludzie są szczęśliwsi? Nie analizują tyle, nie rozważają wszystkich możliwych opcji, nie rozwodzą się nad swoimi decyzjami i nie mają egzystencjonalnych rozterek. Nie chcę popadać w zadawanie pytań, bo dla mnie, tak jak dla ciebie, nie wszystko ma tu sens, ale sam mówiłeś, że już się nie cofniemy. Na razie musimy tylko znaleźć pozostałą czwórkę. A jak znajdziemy, to wtedy przyjdzie pora na te najważniejsze wybory.- drobny uśmiech przemknął przez twarz bruneta, po czym musnął subtelnie wargi Hongjoonga, korzystając z tego, że mają chwilę dla siebie. Nie było ich wiele i zdarzały się głównie, gdy reszta spała lub była czymś zajęta. Oboje z nich tęskniło za popołudniami spędzonymi w pokoju Parka, gdzie przesiadywali przy grach planszowych. Z drugiej zaś strony, Joong dostrzegał w nich pewną zmianę i nie była wcale negatywna. Miał wrażenie, że teraz są znacznie dojrzalsi i wszystkie wypowiadane słowa traktowali z należytą powagą. Kiedy tamten go całował, niższy był przekonany, że to nie jest pochopny krok. Dostrzegał w oczach Parka deklarację, niewypowiedzianą, lecz jasną i to obojgu dawało namiastkę stabilności. Palce ciemnowłosego znalazły nadgarstek Kima oraz znajdującą się na nim bransoletkę, którą łagodnie przegładził, na co Hong nieśmiało się uśmiechnął. 

- Noś ją już zawsze, dobrze?- spytał szeptem, a tamten natychmiast przytaknął, zakładając ręce na jego szyi. 

--------------------------------------

Before the next one dies|  Ateez| SeongjoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz