40.

149 21 14
                                    

      Niektóre przyjaźnie tworzą się przypadkiem w dzieciństwie i rozwijają się przez długie lata, stając się synonimem rodziny. Nie pamięta się dnia, w którym pierwszy raz spotkało się tę osobę, ale trwa się z nią do końca życia i nie pamięta się rzeczywistości bez niej. Jednak są też relacje, które powstały, bo świat miał na pewną jednostkę plan. Wydaje się, że tak właśnie było w przypadku Hongjoonga oraz Seonghwy. 

Nie byli przyjaciółmi z dziesięcioletnim stażem. Nie byli przy sobie, kiedy dorastali, nie znali siebie za czasów podstawówki, ich rodzice się nigdy nie poznali. Może nawet nie byli przy sobie, kiedy któryś przeżywał swoje najgorsze chwile, ale mimo to stali się dla siebie bliżsi niż ci, którzy powinni się za takich podawać. Hong miał czasem wrażenie, że to nie zbieg okoliczności zdecydował o tym, że na siebie wpadli, a po prostu los postanowił zesłać mu prezent, stróża, który wszystko wreszcie poskłada do kupy. Bowiem okres, w jakim złapali ze sobą kontakt, miał być dla Joonga nowym początkiem. Wtedy to rozpoczynał naukę w liceum, nie mając absolutnie nikogo, wchodząc w nowe środowisko z całkowicie czystą kartą oraz brakiem jakichkolwiek aspiracji. Po przyjmowanych lekach czuł się wyprany z emocji, wszystko zdawało się dla niego wyblakłe oraz pozbawione większego znaczenia. Jego siostra rzadko z nim rozmawiała, w obawie przed powiedzeniem czegoś nieodpowiedniego. Tę rolę wyznaczyła psychologowi, uważając go za jedyną kompetentną osobę do toczenia z Hongiem jakiejkolwiek konwersacji. Z kolei ten był świetnym specjalistą i chłopak nie mógł podważyć jego wiedzy, ale on również nie traktował go jak człowieka. Był pacjentem, a więc przypadkiem, zagwozdką, jakimś kazusem do rozwiązania przy pomocy nabytych podczas studiów umiejętności.

Pierwsze dni w tej szkole były dla niego ciężkie. Już nie chodziło nawet o fakt, że niekiedy postrzegano jego izolację za dziwną, czy mówiono o nim za plecami. Najbardziej doskwierał mu fakt bycia samemu, a jednocześnie niechęć do zabiegania o jakiekolwiek znajomości. Tak bardzo zakorzenił się w swojej samotności, że ta stała się dla niego stanem normalnym, bezpiecznym oraz najbardziej komfortowym. Bez względu na innych, którzy otaczali się dziesiątkami osób, będąc przy tym naprawdę szczęśliwymi, on wmówił sobie, iż to jest dla wszystkich, tylko nie dla niego. Obserwował ludzi, zastanawiał się, jakby odnalazł się w ich towarzystwie, ale zawsze dochodził do wniosku, że powinien być sam. Na dłuższą metę, dało się do tego przyzwyczaić. Być może bez terapii oraz przyjmowania tylu różnych tabletek, nie byłby tak apatyczny, lecz po kilku tygodniach coś, co początkowo było dla niego trudne, stało się po prostu codziennością, w której dobrze się odnajdywał. Rutyna, choć wprowadzała go w letarg, uspokajała Hyunbin. Dziewczyna przed pracą widziała jak wstaje, ubiera się, je śniadanie, a potem wychodzi i wraca na obiad po południu. Dobrze się odżywiał, nie sprawiał problemów wychowawczych, nie sprzeciwiał się wizytom u lekarzy, miał dobre oceny i chociaż nigdy się nie uśmiechał, to przecież wszystko było w porządku. 

No i Seonghwa cały ten fałszywy ład wywrócił do góry nogami. Wcześniej Joong nie wyobrażał sobie, jak czyjaś obecność jest w stanie zmienić całkowicie samopoczucie drugiego człowieka, ale nagle wszystkich tych przyjemnych odczuć doświadczył na sobie. W pewnym momencie dostrzegł, że rano nie wstaje dlatego, że tak mu nakazywał plan dnia, a po prostu pragnie czym prędzej podnieść się z łóżka i popędzić pod dom tego jednego nastolatka, który punktualnie, dzień w dzień witał go szerokim, promiennym uśmiechem. Nie milczał przy nim, a wręcz nie potrafił zatrzymać słowotoku, mając ochotę opowiedzieć mu o wszystkim, co spotkało go zeszłego popołudnia, co mu się śniło, co go zdenerwowało, jaki film obejrzał, czego się nauczył, jakie promocje w internecie znalazł na bluzy ze śmiesznymi nadrukami. I dziwił się, że ktoś chce go słuchać. Dziwił się, gdy Hwa mu przytakiwał, gdy się zachwycał, gdy się mu przyglądał, gdy chciał go objąć, gdy powtarzał, jak cieszy się ze spędzonego z nim dnia. Dla Joonga była to prawdziwa abstrakcja i początkowo takie słowa traktował jako kłamstwo rzucone z grzeczności, ale później widział w jego oczach prawdziwą radość, która pojawiała się tuż po tym, jak ponownie się spotkali. Jednym z najwstydliwszych dla Kima wspomnień, było ich pierwsze dłuższe wyjście na spacer, który trwał dobre pięć lub sześć godzin. W pewnej sekundzie, kiedy już mieli się pożegnać, Hongjoong przytłoczony emocjami, jakich dotąd nie miał szansy poznać, po prostu się popłakał. Nie wiedział, że w ogóle można płakać ze szczęścia, ale nagle to wszystko się w nim skumulowało i zrozumiał, iż jest w stanie się cieszyć, bo jednak nie jest skazany tylko na wyprane z barw jestestwo, ale czeka na niego znacznie więcej wspaniałych chwil. Dlatego widział w Seonghwie nie tylko swojego przyjaciela, ale właśnie stróża, dzięki któremu wreszcie czegoś pragnął, wreszcie coś poczuł. 

Before the next one dies|  Ateez| SeongjoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz