80.

95 19 4
                                    

Wooyoung ze znużeniem wyglądał za szybę auta, gdy jechali kolejnym skradzionym autem w stronę stolicy. Czuł się tak, jakby całkowicie oddzielił się od własnego ciała i znajdował się w zupełnie innym miejscu. To, co działo się dookoła wcale go nie obchodziło. Nie odczuwał strachu, nie przejmował się tym, co będzie. Szczerze powiedziawszy, nawet nie myślał o czymś szczególnym. Po prostu opierał głowę o ramię Mingiego i przyglądał się mijanym budynkom bez zainteresowania. Krajobraz się nie zmieniał. Był równie parszywy, równie przygnębiający, co zawsze. Panowała także ta sama beznadziejna cisza, gdyż żaden temat nie wydawał się odpowiedni do poruszenia w tym momencie. Gdyby był tu Yeosang, rzuciłby jakimś kompletnie nietaktownym żartem na rozluźnienie atmosfery i choć każdy by to z początku uznał za niewłaściwe, to koniec końców uśmiechnął sam do siebie. Brakowało mu go. Tak potwornie mu go tutaj brakowało. Puste miejsce w aucie tylko pogarszało sytuację, bo przypominało, że teraz powinni tu siedzieć we czwórkę. Jedyne co podtrzymywało go na duchu, choć nie był pewien, czy mógł to tak określić, to tłumiąca się nadzieja, że wkrótce znajdą pozostałą czwórkę. Powinien w to zwątpić i jeszcze kilka godzin temu nie miało to dla niego znaczenia, lecz teraz motywował się tylko tym. Kiedy pierwsze emocje opadły, zrozumiał, że musi odszukać cokolwiek, co go zmobilizuje. 

Musieli uważać, bo na zewnątrz wciąż było groźnie. San na głos rozmyślał o tym, gdzie udaliby się Hongjoong, Seonghwa, Yunho oraz Jongho. Takich miejsc były prawdopodobnie setki, więc musieli przemierzać wszystkie przecznice, aż nie trafią na ich ślad. Być może w ogóle ich tam nie było, może już nawet nie żyli. Blondyn wziął głęboki wdech, usiłując odsunąć sceptyczne  wizje. Wiedział, że to do niego niepodobne i wpędza się znów w ślepy zaułek, przez to co się wydarzyło. 

Zaczęli od północy miasta, kierując się stopniowo do dołu. Choi liczył, że nikt nie napatoczy się po drodze, bo patrząc na stan jego zespołu, nie byliby w stanie się przed nikim obronić. Jung szedł przed siebie rozkopując kamienie i wpatrując się we własne stopy, zamiast rozglądać się po okolicy. Mingi sprawiał wrażenie zaangażowanego, lecz San doskonale zdawał sobie sprawę s tego, że jest rozkojarzony. Jedynie jasnowłosy umiał się skupić na tyle, by wsłuchiwać się w najdrobniejsze dźwięki. To po nich najłatwiej było kogoś odnaleźć, bo w końcu każdy powziął za cel, jak najlepiej się ukryć. Wokół grasowały patrole i oni sami byli ich świadkiem, lecz zdążyli się skryć w zgliszczach jakiejś dawnej kamienicy. Mało który budynek stał tu jeszcze w całości. Z jednej strony była to sceneria jak z apokalipsy, ale z drugiej dawało szansę na to, że wojska nie będą zaglądać w takie rejony. Właściwie rozsądne zagranie, gdyż przebywanie dłużej w tym miejscu groziło zawaleniem się na ciebie ściany lub osunięcia podłoża, w wyniku zbyt mocnego wstrząsu. San przeczuwał również, że coś jeszcze dotknęło mieszkańców tego miasta, coś niezwiązanego z atakami. W końcu, z tego co zauważyli, niewiele było tu tymczasowych obozowisk, a ulice były upiornie opustoszałe. Brakowało ciał, więc musieli je sprzątać. Oczywiście, znaleźli kilku nieboszczyków, co niezbyt dobrze wpłynęło na Woo, lecz były to pojedyncze przypadki. Większość budowli stała po prostu wyludniona, a rzeczy właścicieli mieszkań znajdowałyby się na tych samych miejscach, gdyby nie zniszczenia. W dodatku, duża część Bangkoku była zwyczajnie spalona, a Sanowi wydawało się, że ogień dobrze załatwia zarazy. Stąd rozkazał, by żaden z jego towarzyszy niczego nie dotykał, a jeśli już to zrobi, to nie zbliżał dłoni do twarzy lub tym bardziej, do ust. 

Song pogwizdywał cicho, aby dodać sobie trochę otuchy, gdyż dzielnice, które przemierzali były naprawdę przerażające, a on w wyniku ostatnich sytuacji stał się jeszcze bardziej nadwrażliwy, więc było to jedyne co pomagało mu jakkolwiek rozładować stres. Szli przy jakimś pawilonie sklepowym i Jung nagle się zatrzymał, najpierw zawieszając wzrok na jezdni, a później przenosząc go w głąb ścieżki, przy której wcześniej mieściły się lokale. Podszedł bliżej murku i ujrzał na ziemi odbite ślady butów, których wiatr nie zdmuchnął ze względu na wyjątkowy upał. Zbierało się na burzę, więc nie było mowy o jakimkolwiek powiewie, zwłaszcza w tak ciasnym zakamarku. Ktoś tu był, to było dość oczywiste. Mogła być to jednak policja, albo jakiekolwiek inne służby. 

Before the next one dies|  Ateez| SeongjoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz