Doszedłem do miejsca wskazanego przez recepcjonistkę, a gdy tutaj szedłem, to napisałem Willowi, w którym konkretnie szpitalu aktualnie przebywam ja i reszta naszego rodzeństwa.
W tej sali faktycznie leżał Tony. Widziałem go przez to okienko w drzwiach. On najwidoczniej też mnie zauważył, ponieważ przez naprawdę krótką chwilę udało mi się nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Chwilę później wszedłem do środka.
- Oh, hej, Vince... - powiedział młodszy z bliźniaków, który jak mi się wydawało był zestresowany moi przybyciem.
Nie dziwię mu się, chociaż póki co, nie mam zamiaru go o cokolwiek osądzać. Niekoniecznie błąd musiał leżeć po jego stronie.
- Witaj, Tony. - usiadłem na fotelu obok szpitalnego łóżka. - Jak się czujesz?
- Nie wiem, ja nie wiem... - westchnął. - Em... Vince, mam pytanie...
- Tak?
- Wiesz co jest z Hailie? Wyjdzie z tego... Co nie?
Jak ja bardzo chciałbym teraz to wiedzieć.
Sam się zastanawiam nad tym cały czas odkąd się o tym dowiedziałem i nie ukrywam tego, że się martwię.
Ja się martwię.
Cholernie się teraz martwię o Hailie.
- Operują ją i... Nie wiem. Czy mógłbym z tobą porozmawiać, Tony?
Kiwnął głową.
- Jak doszło do tego wypadku?
- Em... No wiesz... Wracaliśmy ze szkoły, no i zgodnie z twoją wolą, to Hailie wtedy prowadziła auto, a ja usiadłem na tyle. Ale to nie jest jej wina, bo... - zatrzymał się na chwilę, westchnął, po czym kontynuował - ... Wjechał w nas jakiś samochód, pewnie prowadził jakiś pijany pojeb, ale z tego, co się dowiedziałem od jakiejś pielęgniarki, to on podobno tego nie przeżył. No i wtedy ja straciłem na jakiś czas przytomność, a gdy ją odzyskałem, to jakoś odruchowo zadzwoniłem po pogotowie... - znowu się zatrzymał, aby spojrzeć się na mnie. - Wiem, powinienem zadzwonić najpierw do ciebie, wiem to doskonale, ale gdy zobaczyłem wtedy Hailie, to po prostu nie mogłem... A po chwili znowu straciłem przytomność no i obudziłem się już tutaj...
Gdy tego słuchałem, to z każdym słowem zacząłem czuć zarówno złość, jak i żal.
Złość i żal skierowaną, tylko i wyłącznie, w moją stronę.
- Rozumiem. Najważniejsze jest to, że zrobiłeś wtedy cokolwiek.
Mój brat złapał się za głowę rozczochrując sobie przy okazji włosy, które i tak już były rozczochrane.
- Boże, to wszystko jest moja...
- To nie jest twoja wina, Tony. - wtrąciłem się mu w słowo.
Bo to jest moja wina.
Nie chciałem, aby on się za to obwiniał. On właściwie nic złego nie zrobił. A to był tylko i wyłącznie mój pomysł.
To tak jakby przeze mnie nasza siostra teraz walczy o życie.
- Ja teraz pójdę się dowiedzieć, co się dzieje z Hailie, dobrze? - wstałem z tego fotela. - Za jakiś czas reszta powinna się tutaj znaleźć. Przekażę im, aby do ciebie tutaj przyszli.
- Okej...
Wyszedłem z sali, zostawiając Tony'ego, ale nie na tak długo, jak mi się jeszcze przed chwilą wydawało. Akurat niedługo po tym zauważyłem Willa, Dylana i Shane'a, którzy najwidoczniej szukali sali, do której nakazałem im się udać. Podszedłem bliżej nich.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...