Perspektywa Vincenta
Obudziłem się jakiś czas po dwudziestej drugiej i od tej pory nie mogłem zmrużyć oka ani razu. Od tamtego czasu minęło już z jakieś dwie lub nawet trzy godziny, a ja przez ten czas ciągle myślałem.
A więc, cóż, podsumujmy tamten dzień. Za mną jest kolejna i jak zawsze nieudana próba samobójcza. Druga, nieudana w tym samym miesiącu, a zarazem trzecia w całym moim życiu.
Ta akurat byłaby udana, gdyby nie to, że stchórzyłeś.
Najwidoczniej tym razem zasada "do trzech razy sztuka" nie zadziałała i to chyba jest pierwszy taki raz, który pamiętam. Ale właściwie to chuj z tym. Nie udało mi się, bo się w ostatniej chwili rozmyśliłem. A wiecie, co teraz jest znacznie gorsze niż to, że mi się nie udało?
"Jeśli jeszcze raz wywiniesz taki numer, to trafisz na kilka tygodni na oddział psychiatryczny."
Teraz tylko to zdanie chodziło mi ciągle po głowie. Doskonale zdawałem sobie sprawę, iż podczas tej próby fizycznie nie stała mi się praktycznie żadna krzywda, to pomimo tego i tak to będzie kolejny pretekst, żeby tam mnie wysłać. I niby mnie przed tym ostrzegał, ale czy on faktycznie myśli, że to mi jakkolwiek by pomogło?
Nie i zapewnie nie wytrzymał bym tam nawet tygodnia.
Jedynym istniejącym plusem mojego pobytu w takim miejscu byłby brak konieczności mieszkania pod jednym dachem z Will'em przez jakiś czas. Ale w sumie patrząc na to z drugiej strony, to on będzie miał niedługo urodziny. Może kupię mu jakiś dom na drugim końcu Stanów Zjednoczonych i powiem mu, żeby od tamtego momentu tam sobie mieszkał? Pamiętam, jak kiedyś wspominał mi o tym, że miał taki plan.
Chociaż teraz nie jestem do końca pewien, czy nie wolałby innego prezentu...
Twojej śmierci?
Pewnie tak. Sam bym się teraz najchętniej zajebał, ale nawet nie mam czym, ponieważ wszystko, czym mógłbym to zrobić, zabrał mi Dylan, to po pierwsze. No dosłownie on zabrał mi wszystkie żyletki, które tutaj pochowałem, już nie wspominając przykładowo o takich zwykłych nożyczkach, które tak po prostu leżały sobie na moim biurku. Stwierdził wtedy, że mógłbym sobie coś zrobić tymi nożyczkami.
Kurwa, jebanymi nożyczkami. Szkoda, że wcześniej nie wpadłem na tak zjebany pomysł.
Ale może jednak to jest dobry po...
Nie.
A po drugie to właśnie Dylan ciągle zagląda tu do mnie co jakieś dwadzieścia minut. Za każdym razem, gdy tu wchodzi, to udaję, że śpię i czekam, żeby w końcu stąd wyszedł. Nie mam pojęcia, jakim cudem ani razu się nie zorientował, że tylko udaję.
W sumie gdyby naprawdę mi się chciało, to mógłbym się powiesić lub chociażby wyskoczyć z balkonu.
Ty to się lepiej pierdolnij w ten pusty łeb i nie kombinuj. A wiesz dlaczego? Bo i tak ci się to nie uda, jak zawsze.
Poniekąd ten głos z tyłu głowy ma rację. Znając życie, to by mi się nie udało i tylko bym pogorszył swoją obecną sytuację, jakby już nie była wystarczająco zjebana.
O dziwo odkąd się przebudziłem byłem niepokojąco spokojny, ale to tylko pewnie dlatego, że Dylan nafaszerował mnie dość sporą dawką leków uspakajających. Momentalnie obawiałem się, że może dał mi ich trochę za dużo, ale nawet jeśli, to co z tego?
Po jakimś czasie ponownie usłyszałem, że drzwi się otwierają. Prawdopodobnie to jest Dylan, jak za każdym, poprzednim razem. Najwidoczniej tym razem za późno zamknąłem oczy, ponieważ on po chwili się odezwał:
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...