Rozdział 80 - Dwa miliony

509 33 46
                                    

Perspektywa Tony'ego

    Muszę przyznać, że tymi wszystkimi słowami Will mnie nieźle wkurwił. No do chuja, jak on mógł w ogóle mu pierdolić takie głupoty, że to zniknięcie Hailie niby jest z jego winy? A co, może jeszcze ten idiota twierdzi, że zrobił to specjalnie?

    Gdy Vincent sobie gdzieś poszedł, a my nie potrafiliśmy go zatrzymać, to myślałem, że mnie chyba tam pojebie do końca.

     - Czy ciebie już kompletnie popierdoliło na ten pusty łeb?! - wydarłem się na Willa, którego chyba niezbyt bardzo to wszystko obchodziło.

     - Nie. - odpowiedział obojętnie, jakby w ogóle się nic nie stało.

     - No, kurwa, no nie! - huknął Dylan. - Powiedz mi, jakim jebanym prawem go za to obwiniałeś, co?!

     - No dosłownie gadałeś tak, jakby on sam zaplanował ten cały zamach, wiesz?! - tym razem odezwał się mój bliźniak.

     - A skąd mamy mieć pewność, że tak nie było, hm? - rzekł Will i sugerując po minie Dylana, czułem, że zapewnie zaraz będzie zbierał zęby z tej ziemi.

     - No tak i jeszcze przy okazji by pozwolił zrobić krzywdę Hailie... - prychnął Shane, kręcąc przy tym głową.

     - On jest nienormalny, więc wcale bym się nie zdziwił, jakby tak było.

    Nie no trzymajcie mnie, bo sam mu przyjebię chyba.

     - Ty sam jesteś jakiś pojebany! - stwierdził Dylan, któremu już naprawdę puszczały nerwy.

    Mi też, zresztą.

     - Wiecie co? Mam teraz ważniejsze sprawy do załatwienia, niż słuchanie tego waszego bezsensownego darcia.

     - Okej, ale jeśli cokolwiek się stanie albo Hailie, albo jemu, to wiedz, że to będzie tylko i wyłącznie twoja wina, cymbale jebany!

    I w taki oto sposób skończyła się ta nasza awantura. Postanowiliśmy w naszą trójkę poszukać Vince'a oraz Hailie i dobrze by było, gdybyśmy znaleźli ich jak najszybciej. Vincenta że względu na to, że nie do końca byliśmy pewni, co mu może przyjść teraz do głowy przez tego inbecyla, a Hailie przecież może się gdzieś schowała i nic jej nie jest, prawda?



Perspektywa Vincenta

    Odszedłem tylko jakiś kawałek od nich i tam się zatrzymałem. Byłem wystarczająco daleko, aby mnie nie widzieli, ale też wystarczająco blisko, żeby słyszeć to, o czym później zaczęli rozmawiać.

    Jestem, kurwa, nienormalny.

    Jak ma mnie tak bardzo dość, to niech mnie wyśle do tego jebanego psychiatryka. Już pierdoli mnie to, szczerze mówiąc.

    I on jeszcze myśli, że ja faktycznie byłbym zdolny do tego, aby z swojej własnej woli dopuścić do tego, co się właśnie niedawno stało? Zdumiewające...

    Poszedłem nieco dalej, po czym znowu się zatrzymałem i dość mocno przywaliłem pięścią w ścianę. Powtórzyłem to jeszcze kilka razy dopóki zdałem sobie sprawę, że to napierdalanie w tę ścianę i tak nic mi nie pomoże, a tylko sprawiło, że praktycznie na całej dłoni mam obdartą skórę i na dodatek mnie to szczypało.

    I po chuj mi to było, no po co?

    Patrzyłem się przez chwilę na tę dłoń, nadal zastanawiając się nad tym jaki ja jestem głupi, aż nagle ktoś złapał mnie za ramię. Kątem oka zauważyłem, że był to Dylan.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz