Perspektywa Willa
Właśnie wracałem do swojego tymczasowego mieszkania. Po wyjściu ze szpitala, w którym przebywałem ponad trzy długie tygodnie, postanowiłem zamieszkać z Veronicą, która sama mi to zaproponowała. Oczywiście nie byliśmy razem, czy coś, broń Boże. My się nawet zbyt dobrze nie znaliśmy, a zresztą to jest tylko przyjaciółka i ona sama o tym wie.
Ponadto już zorientowałem się, że nie czuję praktycznie żadnego pociągu do kobiet, więc i tak nic więcej by z tego nie wyszło.
Pomimo, że już zdążyłem sobie przypomnieć, kim jestem oraz jak wcześniej żyłem, to jednak nadal wolałem mieszkać z Verą, niż z moją rodziną. Przecież ja wciąż jestem uznawany za zmarłego przez większość osób, a tym bardziej przez nich, choć już zdążyłem to załatwić i właśnie dziś odbierałem nowe dokumenty na moje prawdziwe nazwisko.
W ogóle to jak się dowiedziałem o tym, kim jestem? Cóż, jest to proste. Częściowo jest to zasługa mojej nowej przyjaciółki, ale w większości to stało się to dzięki Monty'emu. Jest to dość długa historia, więc nawet nie chce mi się teraz o niej wspominać. Może kiedyś.
De facto już pamiętam praktycznie wszystko, co się działo w przeciągu kilku ostatnich miesięcy przed tym, jak trafiłem do tego szpitala. Z tym, co było kilka lat wcześniej, mam już nieco większy problem - przypomnienie sobie tego jest dość ciężkie.
Jednakże najważniejsze było to, że przynajmniej wiedziałem, że mam rodzinę i jakie mniej więcej relacje z wszystkimi jej członkami. Przede wszystkim z rodzeństwem. Muszę przyznać, że najłatwiej i najprędzej przypomniałem sobie o Hailie, a tuż po niej Vincenta. Najciężej było mi sobie przypomnieć o Dylanie. Przez dłuższy czas wiedziałem tylko, że będzie on niedługo miał dziecko. Na szczęście jednak i jego udało mi się dość dobrze przypomnieć, gdy do głowy wróciło mi wspomnienie, że kiedyś rozbił jakiś wazon za kilkadziesiąt tysięcy dolarów oraz zniszczył urodzinowy tort o smaku śmietankowym z malinami.
A propos Monty'ego, to też jego zasługą jest to, że jeszcze nie mam zamiaru wracać do rodzinnego domu. Pokłóciłem się dzisiaj z nim o jakąś głupotę, która nawet nie była warta uwagi nas obu.
Spotkaliśmy się dzisiaj tylko po to, żeby dopiąć ostatnie sprawy w urzędzie, które były związane z moją, niby rzekomą śmiercią. Zbyt wielu problemów z tego powodu nie miałem, gdyż nie była to moja wina. Do nieporozumienia w sprawie zgonu doszło przez personel szpitala, ale to nie jest teraz istotne. I jak już wcześniej wspominałem, to te formalności były tylko odebraniem potrzebnych mi dokumentów.
Ogólnie to poszło nam o to, że Monty zaczął namawiać mnie na to, żebym w końcu wrócił do rezydencji, bo przecież musimy całej reszcie powiedzieć prawdę. Oczywiście nie zgodziłem się na to, ale to nie dlatego, że nie chciałem. Ja po prostu nie byłem na to jeszcze gotowy.
No, bo co oni niby sobie pomyślą o tym, że sobie tak nagle zmarchwystałem? Może się ucieszą, ale może też i się wkurwią. Pojęcia nie mam, czego mogę się spodziewać po nich w takiej sytuacji.
Życie czasami naprawdę jest jakieś zjebane, serio.
Byłem już gdzieś w połowie drogi, aż nagle mój telefon zaczął wibrować. Westchnąłem, po czym postanowiłem zjechać na pobocze, aby zobaczyć, kto dzwonił.
A dzwonił właśnie Monty.
No do cholery z nim.
Dobra, odbiorę od niego, ale dzisiaj to już ostatni raz.
- Czego chcesz? - zapytałem prosto z mostu, chcąc jak najszybciej usłyszeć na nie odpowiedź.
- Musisz tu przyjechać. Potrzebuję cię... A raczej potrzebujemy. - powiedział dość grobowym tonem, nawet jak na niego.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanficZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...