Wstałem kilka minut po godzinie piątej. To dość wczesna godzina, jak na pobudkę w sobotę i to nawet dla mnie. Zauważyłem, że nawet dwóch godzin nie przespałem. Cóż, trudno. Gdy stanąłem przed lustrem, to pierwsze, co zauważyłem, to sińce pod oczami i moją dość bladą skórę. Podsumowując, wyglądałem okropnie.
Przez chociaż ani chwilę nie mogłem zapomnieć o tym, czego się wczoraj dowiedziałem. Wydarzenia z ostatnich trzech tygodni zbyt bardzo mnie już przytłaczały. A teraz, gdy powoli zaczynałem przestawać o tym myśleć, to znowu znalazło się coś, czym będę się zamartwiać przez kolejny, zapewnie dość długi czas.
Ale to jeszcze nie koniec, bo jak śmiało by być inaczej. Niecałe dwie godziny później czekała na mnie kolejna, świetna nowina. Jaka? Otóż taka, że Rodric Retter został znaleziony martwy dzisiaj w nocy. Nie żeby było mi go jakoś szczególnie szkoda, ponieważ nie było, jednakże to brzmiało jak zapowiedź jakichś problemów. No i jak miało się okazać jakiś czas później, to tym razem moja intuicja też się nie pomyliła.
Gdzieś po godzinie dziewiątej zszedłem do kuchni na śniadanie. Jakiś czas po tym, gdy skończyliśmy jeść ten posiłek, to oznajmiłem mojemu rodzeństwu, że w najbliższy wtorek pojedziemy na pogrzeb.
- Kurwa, jaki znowu pogrzeb? - zapytał Dylan, po tym, gdy skończyłem mówić.
- Słownictwo, to po pierwsze...
- No okej, ale kto umarł?! - przerwał mi Tony.
- Rodric Retter.
- Kto to? - spytała Hailie.
- To taki stary chuj z Organizacji... - zaczął wyjaśniać jej Dylan, ale gdy się na niego ostrzegawczo spojrzałem, to się poprawił. - ... To znaczy jeden z tych współpracowników Vince'a.
- Nie musisz się tym zbytnio przejmować, malutka. I tak go nie znałaś. - dodał Will.
- No dobrze.
Potem dość szybko zmieniliśmy temat. Ogólnie mówiąc, to cały weekend minął w mgnieniu oka, nawet pomimo tego, że było nudno i to strasznie. Przez te dwa dni może z jeden raz udało mi się wejść do gabinetu. A tak to nawet nie było mowy, abym w ogóle wszedł do skrzydła pracowniczego, więc właściwie bywałem praktycznie tylko w salonie, kuchni i w moim pokoju.
Już nawet się nie zorientowałem, gdy nadszedł wtorek i co za tym idzie - musimy udać się na ten pogrzeb. I tak nasza obecność tam jest tylko zwykłą formalnością. Wybraliśmy się tam w naszą szóstkę wraz z Montym i Mayą, którzy wczoraj specjalnie przylecieli do Pensylwanii w związku z tym zdarzeniem. Jeśli chodzi o sam pogrzeb, to nie ma nad czym się tutaj rozmyślać. Na początku zwykła uroczystość w kościele, następnie jakieś nudne przemówienia, a potem sam pochówek i składanie kondolencji. I właśnie w taki sposób minęły nam nieco ponad sześć godzin tego dnia.
Następnego dnia wróciliśmy do takiej naszej normalności. Bliźniacy wraz z Hailie pojechali do szkoły, Dylan na uczelnię, ja i Will pracowaliśmy, a nasze wujostwo zatrzymało się jeszcze u nas na jakiś czas. Głównie dlatego, że nasza siostra na to nalegała, jednakże ja nie miałem nic przeciwko temu. Akurat sobie przypomniałem, że Will ma dzisiaj pojechać na tę wizytę u onkologa i zacząć ewentualne leczenie.
- Na pewno dasz sobie radę z tym wszystkim? - spytał Will, gdy wszedł do mojego gabinetu. - Może jednak przełożę tę wizytę i ci jednak pomogę, co?
- Will, na Lorda, jedź tam. Przecież dam sobie radę. W razie czego i tak mam tutaj jeszcze Monty'ego.
Westchnął, a ja podszedłem do niego.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...