Rozdział 28 - Miejsce w piekle

845 35 23
                                    

Perspektywa Hailie

    Dzisiaj ze szkoły odebrał mnie Vince. Zapewnie tylko po to, abym nie siedziała tutaj aż tak długo. Podczas podróży powrotnej nawet porozmawialiśmy ze sobą. Już nawet nie pamiętam o czym, jedynie wiem, że rozmawialiśmy. To, co się stało później zdecydowanie usunęło tamto wspomnienie z mojej głowy.

    Gdy byliśmy już w rezydencji, to zauważyłam, że mój najstarszy brat tak jakby opierał się, aby wejść do środka. A później zaczął mi dawać jakieś wskazówki. Nie miałam pojęcia, o co w ogóle chodzi. Byłam w tamtym momencie zdezorientowana, jednakże posłusznie wykonywałam jego polecenia.

    Jak minęło te pięć minut, to zaczęłam się niepokoić. Dobrze wiedziałam, że przecież muszę stąd pojechać gdzieś. Na początku nie chciałam, ale gdy usłyszałam odgłos strzału, to postanowiłam wyruszyć.

    Usłyszałam odgłos strzału. Ze strony naszego domu. A przecież tam był Vincent.

    Byłam już naprawdę spanikowana. Nie miałam pojęcia, co ja w ogóle mam zrobić. Nie wiedziałam, kto mógł oddać ten strzał, więc to mnie wcale nie pocieszało. Najchętniej bym tam wróciła, ale wiedziałam, że to nie jest zbyt dobry pomysł. Przecież mógłby to być Vince, a gdyby zauważył, że tam przebywam, to nie byłby zbytnio zadowolony, bo przecież nie spełniam jego poleceń. Równie dobrze to ktoś mógłby strzelić do niego, a ja nawet mu pomóc nie mogę.

    Dojechałam prawie do bramy, aż nagle kogoś zauważyłam. Na początku musiałam się nieco wysilić, aby rozpoznać, kto to był, ale po chwili już wiedziałam. To był Will!

Perspektywa Willa

    Jakiś czas po tym, gdy Vince pojechał po Hailie, usłyszałem jakiś huk, który dobiegał ze schodów. Byłem akurat w swoim pokoju. Po jakiejś chwili zauważyłem, że ktoś do mnie podchodzi. Nie miałem pojęcia kto, ale ktokolwiek to był to raczej nie przyszedł tutaj w dobrych zamiarach. Ostatecznie nasza szarpanina skończyła się na tym, że niezbyt poważnie skaleczył mnie w rękę.

    Chwilę później wybiegłem z rezydencji, jakby się paliło. Nawet nie pomyślałem, żeby się jakoś ubrać w płaszcz czy jakąś kurtkę, no ale przecież nawet nie miałem na to czasu. Ten ktoś był nieobliczalny i to jakiś cud, że w ogóle udało mi się uciec. Najwidoczniej ten ktoś nie przyszedł po mnie, ponieważ nikt mnie nawet nie szukał. Nie żebym jakoś bardzo tego chciał...

    Kilkanaście minut później zauważyłem, że brama się otwiera. No i na teren rezydencji wjechał samochód mojego starszego brata. Cholera, przecież oni tam nadal pewnie są! Jak na złość, nie miałem siły, aby tam podbiec i powiedzieć im, aby nie wchodzili. A telefonu też przy sobie nie miałem. Jedynie mogłem błagać w myślach o to, aby Vincent się zorientował, że coś jest nie tak.

    Nie minęło nawet dziesięć minut, a ja zauważyłem, że jego samochód właśnie spowrotem zmierza ku bramie. I to znacznie szybciej niż wcześniej. O Boże, jaka ulga!

    Niestety poczułem ją na niezbyt długo. Dostrzegłem, że autem kierowała Hailie, a Vince'a tam nawet nie było widać. Hailie na mój widok zatrzymała się, a ja dość szybko wsiadłem na miejsce pasażera obok niej.

     - Wszystko w porządku? - spytałem się, lekko łapiąc ją za ramię.

     - Ze mną chyba tak...

     - A gdzie jest Vince?

     - On tam został... Ale to on mi kazał tak zrobić, bo to jego pomysł jest.

    Cholera, cholera, cholera... Czy on już dosłownie na głowę upadł?!

     - A tak w ogóle, to co się dzieje? I dlaczego tutaj chodziłeś? No i czemu masz rozciętą rękę?! - zapytała po chwili.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz