Ogólnie to następne dwa dni minęły prawie spokojnie i dość podobnie, jak wszystkie inne, czyli niezbyt interesująco. Naprawdę się spodziewałem, że będzie nieco ciekawiej i lepiej, ale najwidoczniej przez ten wyjazd mam dodatkowe zmartwienia i brak jakichkolwiek profitów.
Shane wraz z Dylanem i czasami też Hailie praktycznie spędzali pół dnia na kawałku plaży, która wchodzi w skład posesji, należącej do naszej matki. Nie mam pojęcia, co oni tam dokładniej robili, ale zapewnie tylko wygrzewali się na słońcu lub pływali w morzu. Bo co niby innego można robić na plaży?
Natomiast ja spędzałem głównie czas w domu lub czasami również przechadzałem się po ogrodzie. Jak już byłem w domu, to zazwyczaj przebywałem w towarzystwie Tony'ego, który obecnie przeżywał żałobę po odejściu swojego przyjaciela, Willa, z którym już zdążyłem zakopać ten topór wojenny, a także z rodzicami.
Jeśli chodzi o tych ostatnich, to odbyłem z nimi jeszcze jedną oraz dość ważną rozmowę, która z kolei była dosłownie o wszystkim i o niczym. Ale naprawdę. Najpierw spowrotem wróciliśmy do tematu tej mojej nieudanej próby samobójczej, czyli o tej, o której wiedzą, oczywiście. Potem zaczęli się mnie wypytywać, dlaczego Tony ostatnio jest taki przygnębiony, bo on sam im o tym nie powiedział. Następnie mówili mi o czymś tam jeszcze, sam nie wiem o czym, i ta rozmowa zakończyła się na tym, że zaczęliśmy ustalać, jak cała reszta dowie się o chorobie matki.
W taki sposób straciłem jakieś trzy godziny, które tylko częściowo coś wniosły do mojego życia.
A dlaczego te dni minęły prawie spokojnie? A to właśnie dlatego, że wieczorem, dzień przed planowanym wylotem moim i Tony'ego do Pensylwanii, moi młodsi bracia dowiedzieli się o tym samym, czego wcześniej dowiedziałem się ja, a również przez przypadek Hailie. Ich reakcje były jednocześnie tak różne, ale też i podobne do siebie. Wszyscy byli źli, że ukrywaliśmy to przed nimi, ale też byli załamani z tego powodu. O dziwo, żaden z nich nie miał jakichś pretensji do mnie o to, że już wiedziałem o tym. Po prostu może zrozumieli, że ja też to przeżywam i że nie powinni na mnie wylewać swojego rozgoryczenia?
Najbardziej z tamtej chwili zapamiętałem to spojrzenie, które w pewnym momencie posłał mi Will. Nie było ono krótkie, ale do tych dłuższych też nie należało. W tym spojrzeniu nie dostrzegłem żadnej złości, żalu, ani żadnego wyrzutu, a tak jakby zrozumienie? Nie potrafię tego lepiej opisać, ale to wyglądało jakby chciał mi coś powiedzieć, jednakże wtedy nie mógł tego zrobić. Może wiedział, że wcale nie byłoby lepiej, gdybym mu sam wtedy powiedział o tym, podczas tej naszej całej rozmowy w środku nocy?
Nie wiem, nie mam bladego pojęcia. Miałem się go potem spytać, o co mu chodziło, lecz później nie chciałem już go męczyć takimi zbędnymi pytaniami, aby on też mógł sobie na spokojnie przetrawić tę informację, a następnego dnia rano to już było trochę za późno, gdyż musiałem jechać już na lotnisko.
W sumie to nie bardzo chciało mi się wracać do Stanów, ale przecież obiecałem Tony'emu, że pojedziemy na ten pogrzeb. Z resztą i tak mieliśmy plan, żeby tam polecieć tylko z tego powodu, a jeden lub dwa dni później znowu mielibyśmy polecieć do Bułgarii, gdzie zostało nasze rodzeństwo.
Około godziny dwunastej tutejszego czasu wylądowaliśmy na pensylwańskim lotnisku, a stamtąd postanowiliśmy pojechać do rezydencji. Pogrzeb miał się odbyć dopiero kolejnego dnia, więc mamy jeszcze trochę czasu.
Czasu, który i tak spędziłem w swoim gabinecie nad nadrabianiem zaległości w pracy. Niby nie było ich zbyt wiele i prawie połowę z nich z zrobiłem w samolocie, jednakże i tak wolałem to wykonać najszybciej, jak się da, aby później mieć święty spokój na jakiś czas.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...