Od tamtego dość dziwnego zdarzenia minął nieco ponad tydzień. Nadal nie miałem bladego pojęcia, o co mogło jej chodzić i raczej nie dowiem się tego tak prędko, jak bym tego chciał. Mimo wszystko postanowiłem wziąć sobie do serca to ostrzeżenie i na siebie uważać.
A co z tą terapią? No nadal na nią uczęszczałem, bo raczej i tak nie mam zbyt wielkiego wyboru w tej sprawie. Dylan wraz z tą psycholog twierdzą, że niby robię już jakieś postępy, jednakże ja tam nadal myślę, że jest tak samo chujowo, jak wcześniej. Trochę też nabrałem dystansu co do tej kobiety po tej całej sytuacji, ale nie chciało mi się już zmieniać psychologa. Może będę kiedyś tego żałował, lecz trudno.
Tak poza tym to te dni wyglądały niemalże identycznie. Codziennie musiałem pracować, no i moją nową tradycją stały się notoryczne kłótnie z Will'em o byle gówno. Cieszę się, że przynajmniej teraz nie muszę być zdany na jego łaskę, ponieważ gdy w końcu zdjęli mi te cholerne szwy, to w spokoju mogę jeździć sobie gdzie chcę i kiedy chcę.
Akurat dzisiejszego wieczoru miał się odbyć bal charytatywny, na którym obowiązkowo musiałem być. Nie chciało mi się za cholerę tam jechać, ale jeśli muszę, to muszę i chuj, koniec tematu.
Gdybym tylko wiedział, co się tam stanie, to bym nigdy tam nie pojechał.
Oczywiście wraz ze mną, bo jak by to miało być inaczej, postanowiło jechać moje rodzeństwo. Nie miałem nic przeciwko, bo skoro im się chce, to niech sobie tam będą. Wystarczy tylko, żeby nikt nic głupiego nie odwalił i będzie dobrze.
Jakiś czas po godzinie osiemnastej wyjechaliśmy z terenu rezydencji. Z tego, co pamiętam, to bliźniacy jechali razem, Dylan chyba z Will'em, a ja jechałem z Hailie. Iż już mogłem, to właśnie ja wtedy prowadziłem. No naprawdę chyba tego teraz potrzebowałem, bo cieszyłem się jak głupi z tego powodu. Niby nadal powinienem trochę uważać na rękę, ale chuj z tym.
- Z tego, co widzę, to chyba nie mogłeś się doczekać tego momentu, co? - odezwała się po pewnym czasie.
- Jakiego momentu?
- No tego, w którym nareszcie możesz znowu poprowadzić samochód.
- Możliwe.
- No chyba naprawdę tak jest, bo aż w takim dobrym humorze już dawno cię nie widziałam.
- To źle?
- Nie, nie... To dobrze i to nawet bardzo dobrze, Vince. Zdecydowanie bardziej lubię patrzeć na to, jak jesteś chociaż trochę szczęśliwy, niż gdy jest na odwrót.
- Nie nazwałbym tego szczęściem, a raczej ulgą, że już w niektórych kwestiach nie będę musiał być od kogoś zależny.
- No to w takim razie, jak się czujesz?
- Można powiedzieć, że nawet dobrze.
Ta, na pewno.
- To fajnie... Ej, a może już wiesz, gdzie pojedziemy na wakacje? No bo w ten piątek już jest koniec roku szkolnego i nareszcie będą wakacje.
- Pojedziemy tam, gdzie tylko zechcesz, drogie dziecko.
- Naprawdę? - zapytała, a ja skinąłem głową. - To może do Włoch lub Grecji...? O, albo do Holandii... A może Norwegia, co ty na to?
- Obojętnie. Jak się w końcu na coś konkretnego zdecydujesz, to po prostu mi powiedz, dobrze?
- Okej... A zobaczymy się z tatą?
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...