Od tamtego momentu minęło pięć dni. Jutro już będzie Sylwester i co za tym idzie - koniec tego nieszczęsnego roku. Ani się nie cieszę, ani nie smucę z tego powodu. Obojętne jest mi to. W ogóle ostatnio to wszystko stało się dla mnie jakieś obojętne. Dosłownie jest mi obojętne to, czy zjem jakiegokolwiek śniadanie czy nie, lub czy rano się obudzę czy też nie. Nawet nie obchodzi mnie zbyt bardzo to, czy dopełnię swoich obowiązków. To wszystko stało się dla mnie jakąś cholerną rutyną, którą trzeba wykonać, aby mieć przez pewną chwilę spokój, a od nowego dnia wrócić spowrotem do robienia tego samego i tak w kółko do zasranej śmierci. Właściwie to dlaczego to wszystko tak z dnia na dzień stało mi się aż tak obojętne?
W święta przez dość długie godziny rozmawiałem z znaczną większością mojego rodzeństwa przez telefon. No w sumie to gdyby Dylan do mnie nie zadzwonił, to nie wiem, czy ja sam bym do nich wtedy zadzwonił. Obstawiam, że prawdopodobnie nie, jednakże mogę się jedynie tego domyślać.
A no właśnie, dlaczego właściwie z większością z nich? Bo Shane praktycznie cały czas spędzał w łazience, ponieważ wymiotował, jak to stwierdził Tony "gorzej niż po tej imprezie, na której byli w czasie minionych wakacji". A czemu? Tylko dlatego, że nie doinformował się, że zanim zje te jego egzotyczne owoce, to najpierw musi je jakoś ugotować. I właśnie w oto ten sposób starszy z bliźniaków nabawił się ostrego zatrucia pokarmowego. No i na drugi dzień trafił do jednego z tamtejszych szpitali, ponieważ się odwodnił. Tak czy siak, kilka godzin później został z niego wypisany.
Poza tym, to tematy naszych rozmów nie były zbytnio ciekawe. W ogóle słuchanie o wymiotującym Shane'ie nie interesowało mnie, więc o czym ja w ogóle mówię? To jak się czuje, owszem, interesowało mnie i to bardzo, ale nie to, gdy jego bliźniak zaczął to dość szczegółowo opisywać. Jedynie kręciłem głową na to, jakim trzeba być kretynem, aby zjeść coś, czego się w ogóle nie zna i nie wiadomo, jakie efekty może ze sobą przynieść. A niby jeszcze o tym owocu coś czytał.
Ogólnie nasza rozmowa zakończyła się, gdy Will zdążył się zorientować, że w Pensylwanii już dawno jest po północy i że już dawno powinienem pójść spać. A mi się wtedy nie chciało nawet spać. Nie wiem czemu, ale w tamtym momencie dobijało mnie to, że znajdujemy się w zupełnie innych strefach czasowych, gdzie różnica nie wynosi przykładowo takich dwóch godzin a aż czternaście. A potem i to też stało mi się obojętne.
Może zacznijmy od tego, od kiedy w ogóle zaczęła się ta moja obojętność na wszystko wokół. Już nawet pomińmy ten fakt, że ja zazwyczaj jestem obojętny na niektóre rzeczy, ale naprawdę nigdy nie byłem obojętny na dosłownie wszystko, co istnieje. Było to wtedy, gdy obudziłem się jeden dzień po świętach. Pamiętam, że do łóżka poszedłem dopiero gdzieś około drugiej w nocy, czyli prawie dwie godziny po zakończeniu tej naszej rozmowy. A potem pół nocy przepłakałem i to tylko przez jedną wiadomość, którą dostałem chwilę po tym, gdy byłem w łóżku. Była ona od ojca. Czekajcie, jak to leciało?
"Wesołych świąt ci życzę drogi Vincencie. Nie cofam tych słów, które do ciebie powiedziałem, żeby nie było. Nawet tego nie żałuję i nie mam takiego zamiaru. Teraz naprawdę mam nadzieję, że każdy twój kolejny krok będzie kilka razy poważnie przemyślany. A i dziękuję bardzo za pozdrowienia."
Niby to tylko głupia wiadomość i zawarte w niej puste słowa, ale jednak i tak mnie to zabolało. Niby na początku to tylko zwykłe życzenia świąteczne, ale jednak to było też takie małe przypomnienie, że on naprawdę mnie nienawidzi. Niby nic, ale jednak.
Wykańczało mnie to. Co mnie wykańczało? To uczucie, które się nagle pojawiło, gdy zdałem sobie sprawę, że właściwie to ja jestem gówno wart. I to dla osoby, która przez większość mojego, dość śmiesznego z resztą, życia była dla mnie cholernie ważna. Osoby, o której atencję tak się kiedyś starałem, ale i tak za dużo jej nie dostawałem. Osoby, dla której byłem gotów poświęcić wszystkie moje marzenia, a to tylko dlatego, bo musiała sfingować swoją własną śmierć. Osoby, która mimo wszystko i tak mnie nienawidzi.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
Fiksi PenggemarZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...