Rozdział 68 - Poza skalę

650 40 63
                                    

Perspektywa Vincenta

    Przebudziłem się gdzieś około godziny dziesiątej, ale to nie szkodzi. Przecież należy mi się w końcu jakiś odpoczynek, prawda?

    Niby miałem do nich rano zadzwonić i pomimo, że to rano już nadeszło, to i tak tego póki co nie zrobię. Dlaczego? Powód jest prosty i jest nim to, że po prostu mi się nie chce, a z drugiej strony wcale aż tak bardzo mi się nie tęskni za tym wszystkim, co zapewne musiałbym teraz robić. Za jakimiś kłótniami bliźniaków i Dylana, marudzeniem Hailie, czy ciągłą gadaniną Willa też nie tęsknię.

    Ciekawe, czy oni w ogóle mnie teraz szukają?

    Jakiś czas później poszedłem do łazienki, aby wziąć prysznic. To właśnie w tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że ta moja "ucieczka z domu" była naprawdę przeze mnie nieprzemyślana, ale cóż. Wszystko ma swoje plusy i minusy.

    Dopiero gdzieś około godziny siedemnastej, gdy już naprawdę zaczęło mi się tutaj nudzić, postanowiłem do nich zadzwonić. A z resztą nie chciałem już ich dalej męczyć tym moim zniknięciem.

    Właściwie to zadzwonienie do któregokolwiek z nich nie wydawało się zbyt dobrym pomysłem, więc musiałem oszacować, kto będzie na mnie najmniej zdenerwowany.

    Nikt. Pewnie cała ta piątka mnie teraz wyklina w myślach.

    Tak czy siak wypadło na Shane'a, sam w sumie nie wiem dlaczego akurat na niego. Hailie i tak odpadła już na samym początku ze względów oczywistych, z Dylanem było całkiem podobnie, Will natomiast nie wydawał się zbyt dobrą opcją, a reakcja Tony'ego zapewnie przypominałaby tą po tej całej sytuacji z porwaniem Shane'a, gdy postanowiłem urządzić sobie ten nieszczęsny spacer.

    W sumie to o czym ja w ogóle mówię? Z nimi to zawsze jest jak z rosyjską ruletką.

    Jakieś kilkadziesiąt minut po tym, jak poprosiłem mojego prawie najmłodszego brata, aby tutaj przyjechał, usłyszałem pukanie do drzwi. Ostrożnie otworzyłem te drzwi i ujrzałem tam... Dylana.

    No jego to za cholerę się tutaj nie spodziewałem.

     - Vince, nic ci nie jest?

     - Jak widać... Co ty tu robisz?

     - No przyjechałem po ciebie.

     - Spodziewałem się tutaj Shane'a.

     - Dobra wiem, że pewnie jesteś na mnie zły, ale ja na serio nie chciałem ci tego powiedzieć...

     - Ale to powiedziałeś.

     - Vince, ja cię za to przepraszam, okej...? Ja naprawdę zdaję sobie sprawę, że nie powinienem tego mówić i teraz tego żałuję. Proszę wybacz mi i jeszcze raz przepraszam...

     - Mhm... Nie szkodzi. Po prostu zapomnijmy o tym.

    I na chwilę zamilkliśmy. On wpatrywał się w ścianę, ja natomiast w jakiś losowy punkt na podłodze.

     - Na pewno nic sobie nie zrobiłeś...? - zapytał po pewnym czasie.

     - Tak, na pewno.

     - Przepraszam. - powiedział i znowu odwrócił ode mnie wzrok.

    Westchnąłem, a po chwili podszedłem do niego i złapałem go za nadgarstek, po czym lekko uniosłem jego podbródek. Nawet mimo tego się na mnie nie spojrzał.

     - Naprawdę nie jestem na ciebie zły, rozumiesz?

    Pokiwał twierdząco głową, a ja w końcu postanowiłem go puścić. Gdy puszczałem jego rękę, to przez przypadek moje palce musnęły skórę na tymże nadgarstku. Tekstura tej skóry była dziwna.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz