Perspektywa Vincenta
Przebudziłem się gdzieś około godziny dziesiątej, ale to nie szkodzi. Przecież należy mi się w końcu jakiś odpoczynek, prawda?
Niby miałem do nich rano zadzwonić i pomimo, że to rano już nadeszło, to i tak tego póki co nie zrobię. Dlaczego? Powód jest prosty i jest nim to, że po prostu mi się nie chce, a z drugiej strony wcale aż tak bardzo mi się nie tęskni za tym wszystkim, co zapewne musiałbym teraz robić. Za jakimiś kłótniami bliźniaków i Dylana, marudzeniem Hailie, czy ciągłą gadaniną Willa też nie tęsknię.
Ciekawe, czy oni w ogóle mnie teraz szukają?
Jakiś czas później poszedłem do łazienki, aby wziąć prysznic. To właśnie w tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że ta moja "ucieczka z domu" była naprawdę przeze mnie nieprzemyślana, ale cóż. Wszystko ma swoje plusy i minusy.
Dopiero gdzieś około godziny siedemnastej, gdy już naprawdę zaczęło mi się tutaj nudzić, postanowiłem do nich zadzwonić. A z resztą nie chciałem już ich dalej męczyć tym moim zniknięciem.
Właściwie to zadzwonienie do któregokolwiek z nich nie wydawało się zbyt dobrym pomysłem, więc musiałem oszacować, kto będzie na mnie najmniej zdenerwowany.
Nikt. Pewnie cała ta piątka mnie teraz wyklina w myślach.
Tak czy siak wypadło na Shane'a, sam w sumie nie wiem dlaczego akurat na niego. Hailie i tak odpadła już na samym początku ze względów oczywistych, z Dylanem było całkiem podobnie, Will natomiast nie wydawał się zbyt dobrą opcją, a reakcja Tony'ego zapewnie przypominałaby tą po tej całej sytuacji z porwaniem Shane'a, gdy postanowiłem urządzić sobie ten nieszczęsny spacer.
W sumie to o czym ja w ogóle mówię? Z nimi to zawsze jest jak z rosyjską ruletką.
Jakieś kilkadziesiąt minut po tym, jak poprosiłem mojego prawie najmłodszego brata, aby tutaj przyjechał, usłyszałem pukanie do drzwi. Ostrożnie otworzyłem te drzwi i ujrzałem tam... Dylana.
No jego to za cholerę się tutaj nie spodziewałem.
- Vince, nic ci nie jest?
- Jak widać... Co ty tu robisz?
- No przyjechałem po ciebie.
- Spodziewałem się tutaj Shane'a.
- Dobra wiem, że pewnie jesteś na mnie zły, ale ja na serio nie chciałem ci tego powiedzieć...
- Ale to powiedziałeś.
- Vince, ja cię za to przepraszam, okej...? Ja naprawdę zdaję sobie sprawę, że nie powinienem tego mówić i teraz tego żałuję. Proszę wybacz mi i jeszcze raz przepraszam...
- Mhm... Nie szkodzi. Po prostu zapomnijmy o tym.
I na chwilę zamilkliśmy. On wpatrywał się w ścianę, ja natomiast w jakiś losowy punkt na podłodze.
- Na pewno nic sobie nie zrobiłeś...? - zapytał po pewnym czasie.
- Tak, na pewno.
- Przepraszam. - powiedział i znowu odwrócił ode mnie wzrok.
Westchnąłem, a po chwili podszedłem do niego i złapałem go za nadgarstek, po czym lekko uniosłem jego podbródek. Nawet mimo tego się na mnie nie spojrzał.
- Naprawdę nie jestem na ciebie zły, rozumiesz?
Pokiwał twierdząco głową, a ja w końcu postanowiłem go puścić. Gdy puszczałem jego rękę, to przez przypadek moje palce musnęły skórę na tymże nadgarstku. Tekstura tej skóry była dziwna.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...