Rozdział 49 - Druga szansa

732 36 43
                                    

    Ocknąłem się po pewnym czasie. Pierwsze, co poczułem, to był koszmarny ból. Dość szybko się zorientowałem, że źródłem tego bólu była rana postrzałowa, znajdująca się na moim brzuchu, która dość mocno krwawiła. Ale czekaj, jakim cudem ja jeszcze żyję? Nie wiem, nie interesuje mnie to teraz. Bardziej cieszy mnie fakt, że przecież żyję i że tym razem nie byłem już związany. Może jeszcze uda mi się stąd wyjść?

    Po jakiejś chwili zauważyłem, że drzwi też są otwarte, ale wszędzie wokół jest dym. Nie trzeba być geniuszem, aby się domyślić, że się gdzieś paliło. Teraz, jeśli faktycznie chcę się jakkolwiek ocalić, to muszę się stąd wydostać i to jak najszybciej. W innym przypadku, no cóż, raczej nie będzie ciekawie. A z resztą mam powód po to, aby jeszcze żyć. Pomimo tego bólu i braku siły próbowałem się jakoś podnieść. To, że mój organizm był istnie wykończony tym wszystkim, było oczywiste, więc wiadome jest to, że początkowo nie chciał ze mną w ogóle współpracować.

    Nie mam pojęcia, ile wysiłku kosztowało mnie ustanie na obu nogach, lecz po chwili faktycznie już stałem i usiłowałem iść do przodu. Jakie to jest zaskakujące, że po zaledwie kilku dniach można się aż tak bardzo odzwyczaić od takiej prostej czynności, jaką jest chodzenie. Ale naprawdę, niezbyt dobrze mi to wychodziło, lecz mimo wszystko się starałem.

    Najwidoczniej same dobre chęci mi nie wystarczały, ponieważ przy samych drzwiach zdążyłem się przewrócić, przy okazji zadając sobie jeszcze większą dawkę bólu. Niby mógłbym się tak po prostu poddać i albo się wykrwawić albo spłonąć żywcem tutaj, ale nie chciałem. I tak w razie czego nie mam nic do stracenia.

     - No cholera, podnieś się. Dasz radę... - szepnąłem do siebie, nadal usiłując wstać.

    Próbowałem dodać sobie otuchy tymi słowami. Choć wątpiłem w ich prawdziwość, to i tak się nie poddawałem. Los najwidoczniej dał mi drugą szansę, więc nie ma mowy, abym to teraz spierdolił.

    No i po jakimś czasie znowu się podniosłem, po czym wyszedłem z tego pomieszczenia w tym moim naprawdę żółwim tempie. Nie pocieszał mnie ten fakt, że nie do tego, że się tutaj pali, to jeszcze nawet nie znam rozkładu pomieszczeń. To zdecydowanie utrudniało mi wydostanie się na zewnątrz, jakby mój stan fizyczny już nie był wystarczającą przeszkodą.

    Najciekawsza na pewno była moja wspinaczka po schodach. I to dosłownie. Już nawet nie chce mi się liczyć, ile się na nich wywaliłem. Na całe szczęście była przy nich jakaś poręcz, której mogłem się chwycić. Dość sporo czasu mi zajęło to, aby wejść na parter. O tym, jak już byłem tym wykończony, nie wspomnę. Aż sam jestem w szoku, że tak daleko zaszedłem, więc tym bardziej poddanie się nie wchodziło w grę.

    Te schody prowadziły na jakiś korytarz, w którym było sześć drzwi, w czym jedne prawdopodobnie musiały prowadzić na zewnątrz. Nic innego, oprócz sprawdzania ich po kolei, mi nie zostało. Zacząłem się czuć naprawdę źle, jednakże ignorowałem to. Nie miałem wystarczająco czasu na jakieś chwile słabości. Nie teraz.

    Jak na złość żadne z tych drzwi nie były drzwiami wyjściowymi. Dwa pokoje to były jakieś sypialnie, a reszta to była łazienka, pomieszczenie gospodarcze, salon i jeszcze kuchnia. W każdym z nich było jakieś okno, ale nie sądzę, abym dał radę przez nie wyskoczyć, no i jeszcze w pewnych miejscach jest ogień. Po jakiejś chwili postanowiłem pójść do tego salonu, aby może tam poszukać wyjścia z tego cholernego domu.

    De facto, ledwo tam doszedłem, jednakże było to dobre posunięcie, ponieważ znajdowało się tutaj wyjście na taras, które na dodatek było otwarte. Po raz pierwszy od dość dawna się ucieszyłem z tak zwyczajnej rzeczy. Jestem już dosłownie na ostatniej prostej.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz