Rozdział 61 - Podchody

730 39 79
                                    

Perspektywa Camdena

    Naprawdę ucieszyłem się, gdy okazało się, że Vincent jednak tutaj do mnie przyleciał. Wiedziałem już o tym, co się wydarzyło dwa dni temu i to już nie cieszyło mnie tym bardziej po tym, co kilka dni wcześniej powiedział mi Monty. Właściwie to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to nie są zwykłe żarty, a coś poważniejszego. Naprawdę się o niego martwiłem.

    Tak poza tym, to nie wybrałem tego miejsca przez przypadek. Można powiedzieć, że jest to zabieg celowy. Na poważnie wziąłem sobie do serca słowa mojego brata i serio się bałem, że to on w końcu im o wszystkim powie. Nie ukrywam, że jednak wolę zrobić to sam.

    Jakiś czas przed dwudziestą więc poszedłem do niego i tak oto rozpoczęła się nasza rozmowa. Już chyba nawet nie muszę wspominać, jak ona się potoczyła. Nie no, ale ten widok, gdy on płakał, naprawdę mnie bolał. Przytuliłem więc go i po jakimś czasie już zdążył się w miarę uspokoić. Potem jeszcze zamieniliśmy między sobą kilka słów i zamilkliśmy na kilkanaście minut.

     - Vince? - szepnąłem po pewnym czasie, ale on nie odpowiedział.

    Nie odpowiedział, bo zasnął, debilu.

    Pokręciłem lekko głową, po czym położyłem go na łóżku, starając się go nie obudzić. Nie było jeszcze aż tak późno, ale skoro już śpi, to niech śpi. Lepiej by było, aby był wypoczęty przed tym, co mam mu zamiar jutro powiedzieć. Naprawdę jestem ciekawy, jak on na to w ogóle zareaguje.

    Pierwszą opcją jest to, że się na mnie wkurwi i będzie się pytać, dlaczego w ogóle mu o tym nie powiedziałem wcześniej, po znowu nie odezwie się do mnie słowem przez pewien czas.

    Kolejną możliwością będzie to, że mi w to nie uwierzy i chuj, koniec tematu. I po tym co najwyżej uzna mnie za pierdolniętego na łeb idiotę.

    Ostatnią, i najmniej prawdopodobną wizją jest to, że przyjemnie tę informację ze spokojem. Marzenie.

    Nie wiem jak wy, ale ja obstawiam coś pomiędzy pierwszą a drugą możliwością.

    Wpatrywałem się tak w niego jeszcze przez jakąś chwilę, ale w pewnym momencie moją uwagę najbardziej przykuły jego ręce. Faktycznie coś Dylan mi o tym wspominał, gdy do niego ostatnio dzwoniłem, ale nie spodziewałem się tego, że to wygląda aż tak źle.

    Dlaczego on w ogóle chciał zadawać sobie jakikolwiek ból? Nie zasługiwał na to, aby cierpieć, a tym bardziej na to, żebym musiał go tak źle traktować. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że byłem dla niego cholernie okropny przez te ostatnie lata.



Perspektywa Vincenta

    Obudziłem się dość wcześnie. Nawet za wcześnie, ponieważ była zaledwie trzecia w nocy. Właściwie to przebudziłem się tylko dlatego, że miałem jakiś koszmar. Twarz miałem całą mokrą od łez, a chwilę później zauważyłem, że na dodatek się trzęsę. Przeczesałem włosy ręką, po czym twarz w dłoniach. Koszmary senne nie zdarzały mi się zbyt często, ale jak już się pojawiały, to były one naprawdę okropne. Nie mam pojęcia, co mi się mogło śnić, jednakże jeśli tak na to zareagowałem, to zapewnie musiało być to coś podobnego do tego, jak zazwyczaj.

    Podniosłem się do siadu i zacząłem rozglądać się wokół. Nie zauważyłem nic, co powinno mnie zaniepokoić, więc spowrotem się położyłem i zacząłem patrzyć się w sufit. Nawet nie ma mowy, abym znowu usnął, bo nie dam rady. Jeszcze tego mi brakuje, żeby znowu mi się coś takiego przyśniło.

    Leżałem tak jeszcze do godziny piątej i gdy dostrzegłem, że już zaczyna się rozjaśniać, to postanowiłem, że powoli pójdę się jakoś ogarnąć. Wstałem więc i udałem się do łazienki.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz