Rozdział 98 - Nadzwyczajnie dobry humor

491 35 54
                                    

    Po nieco ponad trzydziestu minutach byłem już gotowy do tego spotkania. W sumie, to gdybym pospał z pół godziny dłużej, to spóźnili byśmy się tam w cholerę. Jeszcze tego by mi brakowało dzisiaj.

    Przed wyjazdem z rezydencji, zaszedłem do pokoju mojego najmłodszego brata. Oznajmiłem mu, to że wyjeżdżamy na około jeden dzień, a przy okazji postanowiłem też się go zapytać o to, dlaczego spałem w salonie. W taki oto sposób dowiedziałem się, że gdzieś mniej więcej w połowie filmu zasnąłem, a iż nie chciało mu się mnie budzić, to mnie tam zostawił.

    Zajebiście.

    Początkowo myślałem też o tym, aby wziąć do Nowego Jorku ze sobą Tony'ego. Tak na wszelki wypadek, wiecie. Jednakże dość szybko wyleciał mi ten pomysł z głowy, a w podjęciu decyzji utwierdziło mnie też to, że brat obiecał mi, że mogę zostawić go tutaj samego i że nie muszę się martwić, bo on nic sobie nie zrobi. Iż brzmiał dość przekonująco, to się na to zgodziłem.

    A z resztą, co złego niby może się stać w ciągu kilkunastu godzin, prawda?

***


    Jakiś czas po godzinie dwudziestej byliśmy już dość dawno po tym spotkaniu, podczas którego swoją drogą nie mogłem się zbyt bardzo skupić. Nawet pomimo tego praktycznie wszystko poszło po naszej myśli.

    Właśnie mieliśmy jechać do mojego apartamentu, żeby tam spędzić noc, a następnego dnia rano spowrotem wrócić do rezydencji. Pewnie normalnie byśmy tam dojechali, lecz w którymś momencie Will podsunął mi dość nietypową, jak na niego, propozycję:

     - Ej, Vince, może pojedziemy do jakiegoś baru lub klubu? Co ty na to?

    Iż właśnie staliśmy w jakimś korku, to mogłem się na niego przez chwilę spojrzeć.

     - Po co?

    Najpierw popatrzył się na mnie takim wzrokiem, jakby miał mi zamiar powiedzieć "przecież to jest oczywiste", po czym się odezwał:

     - A jak myślisz, co się robi w takich miejscach?

     - Z tobą? Nie mam pojęcia. Oświeć mnie.

    No, nareszcie ci jebani idioci, co prawo jazdy to chyba w chipsach znaleźli, się ruszyli. Teraz jak najszybciej trzeba dojechać na miejsce, żebym nie musiał gdzieś indziej z nim jeździć o tej porze.

     - Hm, pomyślmy. Napijemy się, świętując podpisanie kolejnego ważnego kontraktu, a przy okazji odpoczniemy, pogadamy o jakichś głupotach...

    Czyli w sumie to jednak wolę jechać do tego apartamentu. Wolę być trzeźwy tego wieczoru, niż miałoby być na odwrót.

    Aha, ktoś znowu się zatrzymał tak z dupy. No, ja to pierdolę! Po tym mieście się nie da, kurwa, normalnie jeździć.

     - O, a może tam w końcu byś poznał kogoś fajnego? - dokończył, a ja wywróciłem oczami.

    Ta, ciekawe tylko, kto by teraz wytrzymał, kurwa, ze mną?

     - Spieprzaj... - zanim zdążyłem jeszcze cośkolwiek dopowiedzieć, to on mi przerwał.

     - Nie no, ale ja mówię ci zupełnie serio! Naprawdę przydałaby by ci się dziewczyna... A później może jakiś ślub, czy coś, hm?

    A może jeszcze frytki do tego?

    Ale tego się po nim akurat, kurwa, nie spodziewałem, No, patrzcie, znalazła się znowu jakaś jebana swatka od siedmiu boleści, jakby sam Camden sprzed trzech lat mi nie wystarczał.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz