Od tamtego momentu minęło nieco ponad dwa tygodnie. Minęły one praktycznie bezproblemowo, co jest jakimś cudem po prostu. Aż mi się nie chce w to wierzyć, żaden z moich braci, w szczególności Dylan, nie zrobił ani jednej awantury o nic. O taką Hailie się nie martwiłem w tej kwestii, ponieważ ona przez większość czasu bywa w ogóle bezproblemowa.
Przy okazji zrobiłem badania, aby sprawdzić, czy to moje omdlenie podczas wizyty na cmentarzu nie jest spowodowane czymś poważniejszym. A tak głównie to zrobiłem to tylko dla swojego świętego spokoju, ponieważ Will przez pierwsze dwa dni tak na mnie napierał, że ciężko było z nim wytrzymać. Tak czy siak nic z tych badań nie wyszło poważnego w tym kierunku, z czego mogę się poniekąd cieszyć.
Dwa dni przed Bożym Narodzeniem już byliśmy w drodze do Tajlandii, na którą się już ostatecznie zdecydowaliśmy. Niby mieliśmy jechać trzy dni temu, jednakże gdy Will sobie przypomniał o tym, że przecież trzy dni przed świętami mam mieć ściągane szwy z tego istnie śmiesznego draśnięcia, to byliśmy zmuszeni do tego, aby przesunąć nasz wylot na dzisiaj. No i faktycznie wczoraj byłem na tym ściągnięciu szwów i mam jedynie nadzieję, że moje rodzeństwo przestanie się ze mną cackać jak z jakimś jebanym jajkiem. To bywa naprawdę irytujące.
Byliśmy już chyba piątą godzinę na pokładzie naszego samolotu. Cóż, miałem niezbyt wiele czas na nudę, ponieważ pracowałem. Nic zaskakującego z resztą. Dylan wraz z Tonym grali w jakąś głupią grę, a Shane im się przyglądał i coś tam jeszcze jadł. Czyli w sumie to jak zawsze. Will i Hailie czytali jakieś książki, ale przynajmniej tyle przy tym nie hałasowali, jak tamta trójka, co mnie akurat cieszyło.
- Ej, dziewczynko, a co to jest? - spytał się Shane, wskazując na coś i przy okazji przerywając tę ciszę, która trwała od jakiegoś czasu.
- To jest pudełko, inbecylu. Jesteś jakiś ujemny czy co? - stwierdził Dylan, tylko przelotnie spoglądając na tą rzecz, ponieważ najwidoczniej był zajęty tą grą.
- Wy oboje jesteście jacyś, kurwa, ujemni! To jest książka! - parsknął Tony, po tym, gdy uważniej się przyjrzał się temu przedmiotowi.
- Słownictwo. - powiedziałem, patrząc na Tony'ego, po czym znowu spojrzałem się na laptopa.
- Ta, jasne, rozumiem.
- Wy wszyscy nie macie w tym racji. - odparła Hailie.
- To co to niby jest innego jak nie książka? - spytał Tony.
- Wasz album rodzinny. - powiedziała, po czym wzruszyła ramionami.
- Co? To my w ogóle mamy takie coś? - spytał tym razem Shane.
- Oczywiście, że mamy. - odezwał się Will.
- Muszę przyznać, że już go zdążyłam przejrzeć.
- Więc po co go ze sobą wzięłaś? - zapytał Dylan.
- Tak jakoś pomyślałam, że fajnie by było, jakbyście też sobie go w święta przejrzeli, czy coś.
- Nie brzmi tak źle ten twój pomysł. - stwierdził Shane.
- To może posłuchasz mojego pomysłu na Sylwestra? - spytał po raz kolejny Dylan.
- No dawaj. Zamieniam się w słuch.
- A więc mój plan jest taki, że w Sylwestra wpuszczę petardę do pokoju Tony'ego. - rzekł Dylan.
- Niby to jest takie popierdolone, ale też w chuj zajebiste. - stwierdził po chwili Shane.
- Weź spierdalaj. - syknął Tony.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...