Od tamtego momentu minęły dwa dni. Oprócz tego, że Dylan przez ten czas miał strasznego kaca i ciągle marudził, to nic się nie działo. Wiedziałem, że tak się to pewnie skończy, więc jakoś za bardzo zdziwiony nie byłem. A z resztą taka nauczka mu się należy. Może w końcu się nauczy nie ruszać nie swoich rzeczy. Może.
Kilkanaście minut po godzinie szesnastej do mojego gabinetu przyszli Dylan, Shane oraz Hailie. Na ich widok zacząłem błagać w myślach o to, aby się za moment nie okazało, że oni znowu coś zrobili.
- Cześć, Vince. - powiedziała Hailie. - Nie przeszkadzamy ci?
- Nie, ale przejdźcie do konkretów, ponieważ nie mam zbyt wiele czasu.
Zaczęli się na siebie patrzeć i przez dłuższy czas milczeli.
- Możemy wyjść na miasto z Hailie? - odezwał się Dylan po pewnej chwili. - Już od kilku dni nam zawraca dupę tym i już nie chcemy jej słuchać.
- Nie.
- No proszę cię... - nasza siostra mówiła tak błagalnie, że aż mi się jej szkoda zrobiło.
Westchnąłem. Wcale mi się ten pomysł nie podobał, ale naprawdę nie umiałem odmówić. Cóż, zobaczymy, co się stanie.
- Niech wam będzie. Możecie pojechać, ale przed dwudziestą pierwszą mam was widzieć tutaj spowrotem. I macie na siebie uważać, rozumiecie?
Cała trójka pokiwała twierdząco głowami. Po niezbyt długiej chwili Hailie podeszła do mnie, po czym przytuliła i pocałowała mnie w policzek.
- Dziękuję ci, Vince.
- Mhm, to już się zbierajcie. Z tego, co mi się wydaje, to nie macie zbyt wiele czasu.
- Dobra, dobra... Już idziemy. Do zobaczenia później.
I wyszli. Nie mam pojęcia, dlaczego się w ogóle na to zgodziłem, no ja po prostu nie wiem. Teraz mam nadzieję, że nic się nie stanie.
Perspektywa Shane'a
Chwilę po tym, jak wyszliśmy z gabinetu Vincenta, to poszliśmy do garażu i wyjechaliśmy stąd. Oczywiście to ja musiałem prowadzić, bo jakby miało by być inaczej. Ja sam niezbyt wiedziałem, co planuje ten kretyn z naszą siostrą i po co ja im w ogóle jestem potrzebny, ale się zgodziłem.
- To gdzie jedziemy? - spytałem po jakimś czasie.
- Jedź tam, gdzie ci pinezkę wysłałem. - powiedział Dylan.
- Co to w ogóle za miejsce jest?
- A zobaczysz.
No nie bardzo mi się spodobał ten fakt, że nie wiem, gdzie w ogóle jadę, ale trudno. I tak tam pojechałem. Niecałe pół godziny później byliśmy przed jakimś klubem. Tak, przed klubem.
Czy on już do końca ochujał?! Przecież jak Vince się dowie o tym, że on zabrał naszą kochaną siostrzyczkę w takie miejsce i że ja mam coś z tym wspólnego, to będziemy mieć nieźle przejebane i to nie na żarty.
- Czy was pojebało?! - krzyknąłem, gdy już zaparkowałem.
- Wyluzuj, będzie fajnie.
- No fajnie to będzie dopiero wtedy, gdy ktoś się o tym dowie!
- Jak nic nikomu nie powiemy, to się nikt nie dowie. A i nic nie pij, bo musimy jakoś do domu wrócić.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...