Rozdział 53 - Klub

699 40 40
                                    

    Od tamtego momentu minęły dwa dni. Oprócz tego, że Dylan przez ten czas miał strasznego kaca i ciągle marudził, to nic się nie działo. Wiedziałem, że tak się to pewnie skończy, więc jakoś za bardzo zdziwiony nie byłem. A z resztą taka nauczka mu się należy. Może w końcu się nauczy nie ruszać nie swoich rzeczy. Może.

    Kilkanaście minut po godzinie szesnastej do mojego gabinetu przyszli Dylan, Shane oraz Hailie. Na ich widok zacząłem błagać w myślach o to, aby się za moment nie okazało, że oni znowu coś zrobili.

     - Cześć, Vince. - powiedziała Hailie. - Nie przeszkadzamy ci?

     - Nie, ale przejdźcie do konkretów, ponieważ nie mam zbyt wiele czasu.

    Zaczęli się na siebie patrzeć i przez dłuższy czas milczeli.

     - Możemy wyjść na miasto z Hailie? - odezwał się Dylan po pewnej chwili. - Już od kilku dni nam zawraca dupę tym i już nie chcemy jej słuchać.

     - Nie.

     - No proszę cię... - nasza siostra mówiła tak błagalnie, że aż mi się jej szkoda zrobiło.

    Westchnąłem. Wcale mi się ten pomysł nie podobał, ale naprawdę nie umiałem odmówić. Cóż, zobaczymy, co się stanie.

     - Niech wam będzie. Możecie pojechać, ale przed dwudziestą pierwszą mam was widzieć tutaj spowrotem. I macie na siebie uważać, rozumiecie?

    Cała trójka pokiwała twierdząco głowami. Po niezbyt długiej chwili Hailie podeszła do mnie, po czym przytuliła i pocałowała mnie w policzek.

     - Dziękuję ci, Vince.

     - Mhm, to już się zbierajcie. Z tego, co mi się wydaje, to nie macie zbyt wiele czasu.

     - Dobra, dobra... Już idziemy. Do zobaczenia później.

    I wyszli. Nie mam pojęcia, dlaczego się w ogóle na to zgodziłem, no ja po prostu nie wiem. Teraz mam nadzieję, że nic się nie stanie.


Perspektywa Shane'a

    Chwilę po tym, jak wyszliśmy z gabinetu Vincenta, to poszliśmy do garażu i wyjechaliśmy stąd. Oczywiście to ja musiałem prowadzić, bo jakby miało by być inaczej. Ja sam niezbyt wiedziałem, co planuje ten kretyn z naszą siostrą i po co ja im w ogóle jestem potrzebny, ale się zgodziłem.

     - To gdzie jedziemy? - spytałem po jakimś czasie.

     - Jedź tam, gdzie ci pinezkę wysłałem. - powiedział Dylan.

     - Co to w ogóle za miejsce jest?

     - A zobaczysz.

    No nie bardzo mi się spodobał ten fakt, że nie wiem, gdzie w ogóle jadę, ale trudno. I tak tam pojechałem. Niecałe pół godziny później byliśmy przed jakimś klubem. Tak, przed klubem.

    Czy on już do końca ochujał?! Przecież jak Vince się dowie o tym, że on zabrał naszą kochaną siostrzyczkę w takie miejsce i że ja mam coś z tym wspólnego, to będziemy mieć nieźle przejebane i to nie na żarty.

     - Czy was pojebało?! - krzyknąłem, gdy już zaparkowałem.

     - Wyluzuj, będzie fajnie.

     - No fajnie to będzie dopiero wtedy, gdy ktoś się o tym dowie!

     - Jak nic nikomu nie powiemy, to się nikt nie dowie. A i nic nie pij, bo musimy jakoś do domu wrócić.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz