Cała podróż powrotna, nie licząc tego, że przez cały ten czas myślałem o wydarzeniach z ostatnich dwóch dni, to minęła nawet znośnie. Najwidoczniej myśli dotyczące tych zdarzeń nie dadzą mi spokoju przez dość długi czas. Cóż, poniekąd sam jestem sobie tego winien.
Po niecałych dziewiętnastu godzinach już byłem w rezydencji. Tutaj jest dopiero późny poranek i to jeszcze jeden dzień przed świętami. Dosłownie teraz czułem się jak jakiś bumerang, który został stąd wyrzucony, dotarł do Tajlandii i spowrotem tutaj wrócił.
Gdy przekroczyłem próg naszego domu, to tak jakoś nagle poczułem jakiś spokój. Taki nadzwyczajny spokój. Walizkę, póki co, zostawiłem w swoim samochodzie, ponieważ nie była mi teraz jakoś szczególnie potrzebna. Po pewnej chwili postanowiłem w końcu zdjąć płaszcz i go po prostu odwiesić. Odwróciłem się w stronę wieszaka i ledwo zdążyłem zdjąć swój płaszcz, aż nagle poczułem, że ktoś się za mną zakrada. Zdecydowałem się spowrotem obrócić się w tamtą stronę i po chwili usłyszałem jakiś huk, spowodowany upadkiem czegoś ciężkiego i następnie krzyk naszej gosposi. Jak już się odwróciłem, to ujrzałem Eugenie, która trzymała się za głowę, a tuż obok niej turlała się patelnia.
- O matko święta... - wymamrotała.
- Co się stało?
- Przepraszam... Ja się po prostu wystraszyłam, że ktoś tutaj wszedł i tak odruchowo wzięłam tę patelnię... Boże święty, co ja w ogóle chciałam zrobić?
No i teraz sobie przypomniałem, że przecież nie poinformowałem jej o tym, że ja tutaj dzisiaj mam zamiar wrócić. W takim razie nie mam zamiaru się dziwić, dlaczego akurat tak zareagowała.
- Spokojnie. - zacząłem. - Nic się przecież nie stało. Nie musisz się tym przejmować. Po prostu nieco zmieniły mi się plany i nie zdążyłem cię o tym poinformować. Jednakże ta zmiana nie ma żadnego wpływu na nasze wcześniejsze ustalenia.
- Rozumiem...
Jakiś czas później poszedłem po tę swoją walizkę, aby zanieść ją do pokoju. No i na jasny chuj ja się w ogóle pakowałem? Tylko tyle czasu niepotrzebnie na to straciłem. A teraz spowrotem muszę się wypakowywać i znowu stracę swój czas. Świetnie.
Niezbyt wiele czasu spędziłem w rezydencji, bo ja się tutaj po prostu nudziłem. Większość rzeczy zdążyłem już zrobić podczas podróży powrotnej i teraz właściwie to nie miałem nic do zrobienia. No dobrze, nie aż takie nic, ponieważ jakieś kilka godzin wcześniej dowiedziałem się, że w fundacji mam do podpisania ileś tam dokumentów i najlepiej by było, gdybym zrobił to jak najszybciej. I właśnie tam postanowiłem się udać w pierwszej kolejności. Ponadto tym razem poinformowałem o tym Eugenie, aby znowu nie doszło do takiej sytuacji z patelnią. Tak dla naszego świętego spokoju.
Po jakiejś godzinie byłem już na miejscu. Niemalże od razu po wejściu do gmachu budynku, ujrzałem tam moją asystentkę, która wydawała się być zdziwiona moim przybyciem w to miejsce. No nie dziwię się, ponieważ sam muszę przyznać, że niezbyt często tutaj się pojawiam. Dosłownie raz na jakiś dość długi czas. Już nawet Hailie częściej ode mnie tutaj przyjeżdża. Naprawdę.
- Witamy pana prezesa! - powiedziała kobieta, gdy już podszedłem nieco bliżej niej.
Mówiąc szczerze, to miałem ochotę wywrócić na to oczami, lecz powstrzymałem się już od tego w ostatnim momencie.
- Dzień dobry, Ruby.
- Co takiego się stało, że postanowił pan tutaj zawitać? Najwidoczniej trzeba to zapisać w kalendarzu.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...