Rozdział 47 - Złote Porsche

754 36 25
                                    

    Od tamtego dnia minął niespełna tydzień. Nareszcie nastąpiła ta przerwa zimowa, która była tak bardzo wyczekiwana przez samych bliźniaków. Dla mnie to był czas obojętny, ponieważ i tak wtedy pracuję. Jakimś cudem udało mi się wymigać od tygodniowego wyjazdu do Francji i dodatkowo na Wyspy Kanaryjskie. Pomimo, że przez cały czas ktoś mnie do tego namawiał, a w szczególności Will, to i tak nie uległem. Nie chciałem tam jechać. No i przy okazji sam go tam wysłałem, więc na równy tydzień zostanę tutaj sam.

    Na lotnisko postanowiłem pojechać z nimi. I tak tamtego dnia nie miałem zbyt wielu rzeczy do zrobienia, więc przynajmniej tam się z nimi pożegnam. Wszyscy mnie wyściskali. Oprócz Shane'a oczywiście, do którego się nie odzywałem od tamtego czasu, jednakże dzisiaj życzyłem mu dobrego wypoczynku, a on coś tylko coś odburknął. Starałem się tym nie przejmować. Cała reszta mówiła, że będzie tęsknić i chyba nic poza tym. No i na samym końcu został Will, który zdecydowanie najmocniej się do mnie przytulił.

     - Przytulasz się do mnie, jakbyśmy się nie mieli widzieć przez najbliższy rok, a nie tylko tydzień. - powiedziałem, gdy Will dosłownie nie chciał się ode mnie odczepić.

     - Po prostu uwielbiam się przytulać.

     - Aha, czyli o to chodzi. - mówiąc to, lekko się uśmiechnąłem.

    Chwilę później już mnie puścił i się na mnie spojrzał.

     - Tym bardziej uwielbiam patrzeć na to, jak się uśmiechasz.

     - Ty, ej kurwa, no faktycznie. - odezwał się Tony. - Vince się uśmiecha.

     - O ja jebie, co się dzieje w ogóle? - zapytał, zapewnie ironicznie, Dylan, na co tylko wywróciłem oczami.

     - Mhm, wypadałoby, abyście już poszli. - wskazałem na samolot. - Późno jest.

    Po chwili weszli na pokład, a ja postanowiłem w końcu wrócić do rezydencji. Nic tamtego dnia się nie działo, więc nie ma się nad czym tutaj zastanawiać.

    Następnego dnia musiałem coś załatwić, więc przy okazji odwiedziłem też Grace, która wciąż przebywa w szpitalu. Zrobiłem to głównie dlatego, że tak wypada. Co tu więcej mówić, spytałem się o to, jak się czuje, a gdy otrzymałem odpowiedź, to zamilkliśmy. Ona najwidoczniej nie miała ochoty na rozmawianie ze mną, ale czy ja mam w ogóle prawo, aby się temu dziwić?

    Wróciłem i ledwo przekroczyłem próg mojego gabinetu, gdy mój telefon zadzwonił. Dzwonił do mnie ktoś z numeru nieznanego. Myślałem, że to może kolejny jakiś głuchy telefon, których ostatnim razem dość sporo odbierałem, ale tym razem to nie było to. Niezbyt chętnie odebrałem i usłyszałem w słuchawce znajomy mi już głos.

     - Witaj, Vincencie. - powiedział ojciec. - Myślałem, że może przyjedziesz.

    Nie po to tam nie jechałem, aby teraz z nim rozmawiać.

     - Cóż, jestem zajęty i nie mam czasu na takie rzeczy.

     - Szkoda. Chciałem z tobą porozmawiać.

    A ja nie chcę.

     - O czym?

     - Wiesz, to nie jest rozmowa na telefon.

     - Oczywiście. Jednakże ja też chciałbym, abyś wiedział o tym, że nie chcę z tobą rozmawiać.

    W sumie to nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Tak czy siak była to prawda.

     - Dobrze, ale...

     - Nie. Przepraszam, lecz muszę już kończyć. Do widzenia.

    I się rozłączyłem. Już nawet nie chcąc o tym myśleć, postanowiłem po prostu zacząć pracować. Od tego naszego ostatniego spotkania zdecydowanie nabrałem dystansu, jeśli chodzi o nasze relacje. Nie czułem do niego jakiejś nienawiści, ale po prostu ciężko było mi zapomnieć o tym wszystkim, co mi wtedy powiedział. Nie wiem, czy nawet kiedyś będę potrafił z nim normalnie porozmawiać. Nie mam pojęcia, czy to też może dlatego, że już od znacznego czasu cholernie obawiam się rozmów z nim. Wtedy też się obawiałem i skończyło się tak, jak się skończyło. Mimo wszystko i tak żałuję, że tam nie pojechałem. Nie ze względu na niego, a na całą resztę. Muszę przyznać, że bez mojego rodzeństwa jest tutaj strasznie nudno. A najciekawsze dopiero się zaczyna.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz