Rozdział 41 - Pogrzeb

887 39 36
                                    

    Gdy obudziłem się rano, to czułem się źle. Źle to już jest za mało powiedziane. Czułem się beznadziejnie. Wszystko mnie bolało, a w szczególności głowa i trochę gardło. Ponadto nadal byłem zmęczony. Ledwo co wstałem z tego nieszczęsnego łóżka. Najwidoczniej musiałem się przeziębić przez ten spacer. Ja i te moje jebane pomysły. Jedynie ratowało mnie to, że akurat zaczął się weekend i może do poniedziałku już mi to przejdzie. Przynajmniej mam taką nadzieję.

    Jakiś czas po godzinie szóstej zszedłem do kuchni, gdzie naturalnie nikogo nie zastałem. Toż to jest oczywiste, że liczba osób w tymże pomieszczeniu o takiej porze w sobotę oscyluje w granicach zera. Nalałem sobie kawy, po czym usiadłem przy stole. Właściwie to i tak po chwili ją wylałem, bo udało mi się wypić zaledwie kilka łyków. Więcej mi nie przeszło przez gardło. Siedziałem tak przez jeszcze jakąś godzinę, dopóki do kuchni nie zawitał Monty.

     - Witaj. - powiedział. - Co ty tak dzisiaj wcześnie?

    Wzruszyłem na to jedynie ramionami.

     - Co z tobą? Źle wyglądasz.

     - Nic mi nie jest. - wyszeptałem, ponieważ ten ból gardła utrudniał mi normalne rozmawianie.

     - Przecież widzę, że jesteś chory. Zbyt dobrze cię znam, abyś mnie oszukał w tej kwestii.

     - To tylko zwykłe przeziębienie. Do jutra mi przejdzie.

    Po chwili próbowałem wstać, lecz zrobiło mi się niedobrze. Lekko się zachwiałem, więc spowrotem usiadłem na to krzesło. Kątem oka zauważyłem, że Monty zdążył do mnie podejść.

     - Ty na pewno się dobrze czujesz?

     - Tak, wszystko jest w porządku. Nie musisz się tym martwić.

     - Ile godzin spałeś?

     - Sześć.

     - Kiedy ostatnio coś jadłeś?

     - Wczoraj... Nie no, naprawdę daj mi spokój. Czuję się dobrze.

     - Ty chyba sobie żartujesz! Jesteś cały rozpalony.

     - Nie mam czasu na takie bzdety. Muszę pracować.

     - Nie ma mowy. Przecież ty się niedługo wykończysz, dzieciaku. Ty musisz, ale odpocząć.

     - Nie mogę.

    Westchnął.

     - Oczywiście, że możesz. W razie potrzeby przejmę twoje obowiązki na jakiś czas.

     - Nie musisz. Dam sobie z tym radę.

     - Nie wątpię w to, ale tym razem przyda ci się trochę odpoczynku. Dlatego więc idziesz do siebie, a ja mam cię tam widzieć za dziesięć minut.

    Już dalej nie protestowałem, ponieważ sam uważałem, że muszę nieco odpocząć. Monty przyszedł do mnie parę minut po tym, jak położyłem na moim łóżku. Tylko zmierzył mi temperaturę, po czym podał mi jeszcze jakieś leki, które miały mi pomóc w zwalczeniu tych nieprzyjemnych objawów. Nie byłem z tego powodu zbyt zadowolony. Nie wątpiłem w to, że te leki mi pomogą, ale po prostu miałem wyrzuty sumienia spowodowane tym, że musi się teraz mną zajmować, tak jakby te wczorajsze po rozmowie z Tonym mi nie wystarczyły. Jakiś czas po tym jak już opuścił mój pokój usnąłem.

    Obudziłem się wieczorem. Już czułem się nieco lepiej. Po chwili poczułem jakiś niepokój, spowodowany tym, że ktoś tutaj był. A raczej nie ktoś, a Will, z którym ostatnio widziałem się jeszcze przed tym nieszczęsnym spacerem.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz