Życie.
Czy życie ma jeszcze jakiś istniejący sens? Przecież to, które obecnie posiadam ja, jest jak zwykły koszmar i to na dodatek taki niekończący się. To życie jest niczym jakiś horror, w którym głównym bohaterem jestem ja. Mógłby być nawet piękny, tylko szkoda, że on nie chce się tak dobrowolnie, sam z siebie, zakończyć.
Tak właściwie to ja nigdy nie potrafiłem tak w stu procentach szczerze stwierdzić, czy moje życie jest dobre, czy też złe. Lecz teraz już wiem, że ono nie jest, nigdy nie było i nigdy nie będzie. To życie to jest tylko seria ciągnących się za sobą nieszczęść, a największym nieszczęściem w tym wszystkim jestem ja.
Jakby nie patrzeć, to wszędzie, gdzie znajduję się, to tam występują wszelkie problemy czy przykładowo też tragedie i różne smutki z tym związane. W taki sposób doszedłem do tego, że to ja jestem źródłem tego całego nieszczęścia, które nie jest tylko w moim życiu, ale także i moich bliskich.
Wszystko, co się działo w przeciągu ostatnich kilku miesięcy, to jest po prostu moja wina, pomimo, że nawet nie miałem zamiaru tego robić. Założę się, że gdyby mnie nie było, to do żadnej z tych rzeczy by nie doszło - ani jakichkolwiek wypadków, ani żadnych porwań oraz nawet do tego, że Will umarł.
Do niczego by nie doszło, gdyby nie ja.
Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej czułem się, że jestem tylko zbędnym elementem tej gry, którą właśnie jest to życie. Nie jestem nikomu do niczego potrzebny i wiem to już od dawna.
Mogłoby się wydawać, że niby dla niektórych osób jeszcze jestem ważny, ale ja już w to szczerze nie wierzę. Może tak jest, że komuś faktycznie na mnie zależy, ale dla mnie to już zawsze będą tylko puste słowa.
Tak samo puste, jak ja.
Miałem wrażenie, że ostatnio uleciały ze mnie praktycznie wszystkie emocje, nie licząc przygnębienia oraz ciągłego poczucia winy, oczywiście. Jak płakałem, to nie towarzyszył mi przy tym nawet jakikolwiek smutek. Resztę emocji, tych pozytywnych, nauczyłem się udawać, aby nikt się nie zorientował, że wcale u mnie nie jest dobrze. Ja nie czułem już kompletnie nic innego, oprócz bólu zarówno fizycznego, który zadaję sobie sam, jak i psychicznego, przez który już w ogóle nie mam na nic siły.
Tak bardzo źle, jak czuję się obecnie, nie czułem się nigdy wcześniej. Każdego poranka walczę z samym sobą, aby wstać i przeżyć jakoś ten dzień. Przez to wszystko nie starcza mi siły na takie w miarę normalne funkcjonowanie. Najchętniej to bym już tylko spał, a jeszcze chętniej - umarł.
Ja wcale nie żartuję z tym, że brakuję mi sił. Już nawet podpisanie zwykłego dokumentu zaczyna mnie przerastać, a co tu dopiero mówić o spędzeniu z kimkolwiek czasu. Wtedy to naprawdę czuję się, jakbym miał paść.
Mi nawet już kawa nie pomaga, a jakiekolwiek leki tym bardziej.
Będąc szczerym, to ja tylko żyłem na tej kawie. Jadłem też normalnie wszystkie posiłki, ale to tylko po to, aby sprawiać pozór, że jest w porządku.
Chociaż gdyby naprawdę było wszystko w porządku, to nie płakał bym każdego wieczoru, a także bym nie ciął się, jak jakiś pojebany.
Podczas ostatnich dni żyletka po raz kolejny w moim życiu stała się dość ważnym przedmiotem, po który sięgałem i to dość często. Nowe rany, które sobie robiłem, pojawiały się zazwyczaj tylko na nogach, gdyż w tamtym miejscu łatwo było mi je ukryć.
Nie byłbym jednakże zupełnie szczery, gdybym powiedział, że raz na jakiś czas na moich rękach wcale nie pojawiały się świeże, pojedyncze kreski, których nawet nie starałem się zakrywać. Pojęcia nie mam, dlaczego to właściwie robiłem. Może właśnie po to, żeby ktoś to jakoś zauważył? Mimo, że nie chciałem i nawet sam bezpośrednio o nią nie prosiłem, to ja tak cholernie potrzebowałem czyjejś pomocy.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...