Rozdział 121 - Wyjaśnienia

428 31 54
                                    

    Przez chwilę wszyscy przenieśli swój wzrok na niego, jednakże i tak dość szybko cała uwaga znowu skupiła się na Willu, ale na Montym też.

     - Ty zmarchwystałeś, czy co? Bo jak nie, to najwidoczniej my wszyscy mamy coś z głową. - zaśmiał się Tony, lecz szybko spoważniał, gdy się zorientował, że raczej to nie jest pora na żarty.

    Zrobił to zapewne po to, aby choć trochę rozluźnić tę dość gęstą atmosferę, która obecnie panowała w tym korytarzu. Na niewiele zdały się te jego starania, gdyż to nic nie dało, ale i tak to szanuję.

     - Ale przecież ty nie żyjesz i to już od dwóch miesięcy. - odezwał się Shane z jakąś minutę później.

     - Właśnie. - przytaknęła mu Lindsay. - Co to w ogóle ma znaczyć?

     - Posłuchajcie, ja żyję i zaraz to wam wszystko wytłumaczę, obie... - zaczął Will, ale w tym momencie mu przerwano.

     - Ty! - krzyknął Dylan, wskazując palcem na Monty'ego. - Ty o tym wszystkim wiedziałeś przez ten cały czas!

    Cóż, co prawda, to prawda.

     - Tak, wiem o tym od jakichś pięciu tygodni. - oznajmił Monty, po którym było widać, że się stresował i to wcale nie mniej, niż nasz rzekomo "nieżyjący" Will.

     - Jak ty mogłeś to przed nami wszystkimi ukrywać?! - tym razem krzyknęła na niego Maya.

     - To jest jakiś absurd przecież! - prychnął Dylan, który następnie podszedł do mnie i zapytał już o wiele spokojniej. - A ty od kiedy o tym wiesz?

    No tak, jeszcze mnie na siłę teraz będą wplątywać w tę ich żałosną intrygę.

     - Od czterech dni. To on wtedy mnie przed tym powstrzymał. - wyznałem szczerze, żeby oni po prostu dali mi już spokój.

     - Czyli od niedawna. - stwierdził Tony, przy tym lekko kiwając głową w zamyśleniu. - W sumie to nawet nie miałeś zbyt wiele możliwości, aby to przed nami ukryć, bo i tak cię tu nie było przez ten czas...

    Dylan najwidoczniej miał zamiar znowu coś powiedzieć, ale, cóż, nie zdążył, gdyż ktoś go uprzedził.

     - Uspokójcie się trochę. - powiedział Monty, unosząc dłonie w obronnym geście. - Przejdźmy do salonu i tam sobie wszystko wyjaśnimy na spokojnie, jasne?

    Większość osób, które znajdowały się tutaj, zgodziła się na ten pomysł, gdyż nie był on jakiś najgorszy. Najbardziej przeciwny temu był Dylan, który najchętniej to już, w tym momencie, by się chciał wszystkiego dowiedzieć.

    Nic dziwnego, ponieważ ja też chcę wiedzieć coś więcej na ten temat. To, o czym mi mówili, podczas tego pobytu w szpitalu, było dość wyrwane z kontekstu, przed co niewiele z tego ich tłumaczenia zrozumiałem. Dlatego więc również postanowiłem się udać do tego salonu, pomimo, że zdecydowanie wolałem w końcu pójść do siebie, by mieć chociaż chwilę odpoczynku od tego wszystkiego.

    Niestety, jak widać, są rzeczy ważne i ważniejsze.

    W przeciwieństwie do niektórych osób, czyli w skrócie Dylana i dwóch sprawców tego całego zdarzenia, zdecydowałem się usiąść na kanapie, niż stać. Niemalże od razu do mojego boku przykleiła się Hailie, która oplotła mnie swoimi ramionami i oparła głowę o moją klatkę piersiową.

    Nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie teraz przytulał, ale też nie potrafiłem jej tak po prostu odtrącić. Zresztą, przecież ona zapewne przez cały ten czas martwiła się o mnie, więc nawet by nie wypadało mi tak postąpić wobec niej.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz