Rozdział 48 - Déjà vu

735 40 33
                                    

Perspektywa Vincenta

    Przebudziłem się po jakimś czasie. Pierwsze, co zauważyłem, to to, że miałem związane ręce. Nogi również. Tak poza tym, miałem też zakneblowane usta. No i cholernie bolała mnie głowa, ale wiem, że to pewnie dlatego, że wtedy się w nią uderzyłem. Pojęcia nie mam, jakim cudem byłem w aucie, a teraz siedzę tutaj, będąc związanym. No po prostu nie.

    A po chwili sobie przypomniałem, że przecież ktoś wtedy za mną jechał. Tak myślałem, że to raczej nie był żaden przypadek. Mogłem uważać, ale nie i chuj. Teraz pewnie będę tu siedział aż do usranej śmierci.

    Idiota.

    Zacząłem się rozglądać po tym dość obskórnym pomieszczeniu. Nie było tutaj żadnych okien ani niczego innego oprócz jakichś drzwi, które najwidoczniej są jedyną opcją ucieczki z tego miejsca, oraz jakiejś małej lampy. Totalna pustka. Było tu dość cicho i ciemno. Mogłem wywnioskować, że zapewnie jest to jakaś piwnica lub inne dość podobne miejsce. Skądś już to znam.

    Déjà vu.

    Nie no, ale tak na serio. Minął zaledwie miesiąc, a ja znowu wylądowałem w jakiejś piwnicy. I co, tak ma być już na okrągło? Podziękuję. Moje życie to jest jakaś jebana groteska, nic poza tym.

    Siedziałem i patrzyłem się wokół przez naprawdę długi czas. Mogły by to być i nawet godziny. Zdążyłem już wymyślić naprawdę wiele planów ucieczki z tego miejsca, lecz żaden z nich nie był przydatny, ponieważ nawet nie znałem rozkładu budynku, w którym przecież znajduje się to pomieszczenie. Powoli zaczynałem myśleć, że to może jest jakiś beznadziejny sen, jednakże się na to w ogóle nie zapowiadało.

    Po jakiejś chwili usłyszałem zbliżające się kroki i jakieś ciche głosy, należące do kilku osób. Niektóre z nich już skądś kojarzyłem, ale już nawet nie chciało mi się zastanawiać nad tym, kiedy je niby słyszałem. Wolałem przysłuchiwać się rozmowie, która była prowadzona w języku zupełnie niezrozumiałym dla mnie, więc i tak nic mi to nie dało. Szybko się domyśliłem, że tym językiem jest niemiecki. Niby znałem trochę słów w tym języku, lecz ta wiedza była niewystarczająca, aby cokolwiek z tego zrozumieć. Powoli zaczął mnie nieco irytować ten fakt, że nie mogę się teraz odezwać, bo to nawet nie jest możliwe.

     - Witaj, Vincencie. Obiecałam ci, że ze sobą porozmawiamy, więc dotrzymam tej obietnicy. - odezwał się głos zza drzwi, który faktycznie kojarzyłem.

    Były to pierwsze słowa, które zrozumiałem. Po tej wypowiedzi mogę wywnioskować, że to muszą być ci sami ludzie, co za tamtym razem.

     - Dlaczego się nie odzywasz, hm? - zapytała po pewnej chwili.

    Rozśmieszyło mnie to pytanie. Jak ja mam niby coś mówić, gdy nawet nie mam takiej możliwości?

     - Przecież zakneblowaliśmy mu usta. - odparł jakiś inny głos. - Mówiliśmy ci już o tym.

     - Ah, no faktycznie... Najwidoczniej zdążyłam zapomnieć.

    Wszyscy na chwilę zamilkli, a chwilę później zauważyłem, że drzwi się otwierają. Ujrzałem w nich jakąś kobietę. Nie znałem jej i tym bardziej nie wiedziałem, czego ona ode mnie niby chce. Podeszła i przykucnęła obok mnie, po czym w końcu zerwała mi tę taśmę z ust i zaczęła mi się przyglądać.

     - Ostrzegałam cię, abyś na siebie uważał na siebie, a ty co? Dałeś się zwyczajnie złapać tym idiotom...

     - Nie zrobiłaś tego osobiście, prawda?

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz