Perspektywa Vincenta
Od urodzin Hailie minął już prawie tydzień, a tak dokładniej to sześć dni. Z tego co wiem, to koszmary senne Hailie już się więcej nie powtórzyły, co mnie dość ucieszyło, lecz i tak przekazałem jej, aby przepracowała to ze swoją terapeutką. Niezbyt podobał mi się fakt, że mojej siostrze znowu mogłaby przyśnić się moja śmierć, choć to brzmi jak jakieś marzenie.
Takie moje głęboko skryte i zarówno przerażające marzenie, które mogłoby się spełnić w zeszłą sobotę. Trochę bólu przez jakąś chwilę, a potem święty spokój na wieki. Brak problemów, żadnego ciągłego bólu i dręczących myśli. Brak zamartwiania się o wszystko i o wszystkich wokół. No i nikt nie musiałby martwić się o mnie. Dosłownie same pozytywy.
O czym ja w ogóle teraz myślę? Ja przecież nie mogę sobie ot tak umrzeć. Doskonale wiem, że moje rodzeństwo nadal mnie potrzebuje. Ja tak po prostu nie mogę ich opuścić. Poza tym nie potrafiłbym zostawić Willa z tyloma problemami na głowie, nowymi obowiązkami i w ogóle z całą Organizacją. No po prostu nie.
Ogólnie to przeanalizowałem wszystko, co się stało w zeszłym miesiącu, czyli wypadek Hailie i Tony'ego, potem wypadek Willa, a na samym końcu jeszcze ta strzelanina w galerii i doszedłem do pewnego wniosku. Jakiego wniosku? Takiego, że to nie mogły być zwykle zbiegi okoliczności. Utwierdziłem się w tym przekonaniu, gdy dowiedziałem się od Willa, że chwilę przed tym, jak wjechał w drzewo, to przez krótką chwilę widział, jak coś próbowało w niego wjechać. Przecież u Hailie i Tony'ego było całkiem podobnie, ponieważ wjechał w nich samochód. Z tą galerią handlową to też nie mógł być tylko przypadek. Jakoś mi się nie chce wierzyć w to, że ktoś zaplanował by taki zamach na takie miejsce i to akurat w dniu urodzin mojej siostry. I to jeszcze, gdy akurat po prostu tam przebywaliśmy. Na razie nie mam zamiaru dzielić się z kimkolwiek tymi podejrzeniami, ponieważ po pierwsze nawet nie mam na to żadnych konkretnych dowodów, a po drugie nie chcę nikogo niepotrzebnie tym martwić. Może to i brzmi jak jakaś paranoja, nie będę tego ukrywać, jednakże to naprawdę nie wygląda na zwykłe przypadki. Nie mam już pojęcia. Po prostu może już jestem jakiś przewrażliwiony na tym punkcie.
Było późne popołudnie, gdy siedziałem w swoim gabinecie i tak jak zawsze pracowałem, pomimo tego, że Will wiele razy mnie namawiał na to, abym nieco odpoczął. Nie miałem zamiaru zaniedbywać swoich obowiązków przez to głupie draśnięcie, lecz muszę przyznać, że trochę ograniczyłem czas, podczas którego pracuję, aby spędzić go z moim rodzeństwem. Przecież obiecałem to Hailie, więc wypadałoby dotrzymać tej obietnicy.
Tak czy siak Will nie dawał mi się aż tak przemęczać przez to ramię i pomimo, że z moją pracą nic nie zdziałał, to zamiast tego przygotował dla mnie uroczysty zakaz wstępu do naszej siłowni. Tak, zakaz wstępu. Do siłowni. Oczywiście, że tego miał dopilnować sam Dylan, który spędza tam dość dużo czasu, ale już bez przesady! Przecież jak tak dalej pójdzie, to zamkną mnie w moim pokoju i skończy się to na tym, że będę mógł wyjść tylko do kuchni i salonu. A to jest tylko ramię, którego mam nie nadwyrężać, i nie mam nawet takiego zamiaru, aby sobie coś z nim zrobić przez swoją własną głupotę.
W sumie to i mało brakowało do tego, abym miał zupełny zakaz jazdy samochodem do końca miesiąca. Dobra, prowadzenie go w ciągu pierwszych dwóch dni byłoby nielada wyzwaniem, ponieważ przy każdym poruszeniu to ramię mnie bolało, jednakże teraz, gdy już żadnego bólu nie odczuwam, byłoby to jakimś bezsensem.
Już przez dłuższy czas odpisywałem na jakieś maile, a część z nich odsyłałem do mojego asystenta. Niektórzy piszą z tak błahymi sprawami, że aż szok. Nagle do mojego gabinetu weszła Hailie.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...