!W tym rozdziale jest przedstawiony opis niezbyt przyjemnych rzeczy, które zostały wymienione w opisie tejże książki. Jeśli jesteś na nie jakoś szczególnie wrażliwy, to nie polecam czytać niektórych fragmentów tego rozdziału!
Wkrótce zgodnie z obietnicą, którą złożyłem Hailie, poszliśmy do sali, w której leżał Will. Jakoś udobruchałem tego lekarza, aby mogła tam wejść na jakąś chwilę. Przyglądała mu się przez długi czas, od czasu do czasu też coś tam mówiła. Raz się popłakała i nawet dość szybko udało mi się ją pocieszyć. Widok płaczącej czy smutnej Hailie, to była dla mnie istna katorga. Tak bardzo nienawidzę, gdy ona płacze. Po prostu tak bardzo mnie to boli.
Dopiero po jakiejś godzinie wróciliśmy do jej sali, ale odciągnięcie jej od Willa było nielada wyzwaniem. Hailie stanęła nad swoim łóżkiem i zaczęła mu się przyglądać. Zacząłem się niepokoić tym jej niecodziennym zachowaniem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem z jej strony.
- Coś się stało, Hailie? - spytałem się, podchodząc nieco bliżej niej.
- Mam już dość tego szpitala. - odwróciła się powoli w moją stronę.
- Jeśli tylko chcesz, to w każdej chwili mogę cię przenieść do innego szpitala. - powiedziałem, nie spuszczając z niej wzroku.
- Ale ty nic nie rozumiesz, Vince. Ja nie chcę już żadnych szpitali. Ja chcę do domu...
- Jeszcze tylko tydzień... - nie zdążyłem dokończyć, ponieważ Hailie mi w tym momencie przerwała.
- Każdy mi to powtarza... A ja po prostu chcę już być w domu! - krzyknęła i zaczęła płakać.
Cicho westchnąłem. Nie wiedziałem, co mogę zrobić z tym faktem. Przecież nie zabiorę jej teraz do domu. Nie mam zamiaru ryzykować jej zdrowiem.
- Hailie, posłuchaj...
- Nie... - znów mi przerwała. - Ja nie chcę... Ja po prostu... Nie wiem...
Podszedłem do niej i ją przytuliłem. Nie potrzeba było zbyt wiele czasu, aby Hailie odwzajemniła ten gest. Zacząłem gładzić jej plecy moją dłonią i co jakiś czas coś tam do niej szeptałem. Starałem się, aby chociaż trochę się uspokoiła, ale najwidoczniej przez dłuższy czas słabo mi to szło. Niezbyt dobry jest ze mnie pocieszyciel. Staliśmy tak w ciszy przez około piętnaście minut, dopóki Hailie nie zdecydowała się odezwać.
- Ja naprawdę już chcę do domu...
- Rozumiem cię Hailie, ale musisz jeszcze wytrzymać ten tydzień. To tylko dla twojego zdrowia, uwierz... Z resztą mi też nie jest łatwo. - to ostatnie zdanie szeptnąłem już bardziej do siebie.
Hailie puściła mnie, co również uczyniłem po paru sekundach. Spojrzała się na mnie i uważnie zaczęła się mi przyglądać.
- Vince, ty na pewno się dobrze czujesz? - spytała się.
Zdziwiło mnie trochę to pytanie, nie mogę zaprzeczyć. No, ale przecież czułem się nawet dobrze.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- A no bo wiesz... Nigdy mnie nie przytulałeś tak bez powodu.
- Płakałaś. To nie jest wystarczający powód?
- No jest, ale... Dobra, nie ważne. - machnęła ręką. - A po drugie jesteś strasznie blady. I to znacznie bardziej niż zazwyczaj.
- Może to ze zmęczenia, nie wiem. Nie jest to ważne. Nie zawracaj sobie tym głowy, drogie dziecko.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...