Obudziłem się jak już było rano. O dziwo Will nadal tutaj ze mną był tylko, że prawdopodobnie od jakiegoś czasu już nie spał, ponieważ robił coś na telefonie. Zacząłem się rozglądać wokół siebie. Od razu moją uwagę przykuły moje ręce, które były zabandażowane. W nocy nie zwróciłem na to jakiejś szczególnej uwagi. Tylko westchnąłem na samą myśl, że widok, który kryje się pod tym opatrunkiem, jest pewnie znacznie gorszy.
- Obudziłem cię? - zapytał Will, patrząc się na mnie.
- Nie, spokojnie. Która jest godzina?
- Dopiero kilka minut temu wybiła siódma.
Westchnąłem po raz kolejny.
- Nie wzdychaj już tak. Nawet nie przespałeś pięciu godzin.
- Skąd o tym wiesz?
- Usnąłeś jakiś czas po trzeciej w nocy.
- Wiesz, że nie musiałeś tutaj ze mną być przez ten cały czas?
- Chciałem mieć pewność, że na pewno nic ci się nie stanie. No i też nie chciałem cię obudzić przez przypadek.
- Mhm...
- Ja już będę musiał iść. Jakby co, to zawsze możesz do mnie przyjść, okej?
- Jasne.
Po chwili Will wyszedł z mojego pokoju, a ja postanowiłem się w końcu ogarnąć, bo przecież muszę pracować iż dopiero jutro będzie weekend. Wstałem i udałem się do łazienki, po czym wziąłem szybki prysznic. Szybki tylko dlatego, że przy każdym najmniejszym dotknięciu te ręce mnie strasznie bolały, ale poniekąd sam jestem sobie tego winien. Mogłem przecież to najpierw przemyśleć, a nie robić. Mój błąd.
Resztę poranka spędziłem na pracowaniu. Nic nadzwyczajnego z resztą. No i w międzyczasie Will poinformował mnie, że o dwudziestej drugiej mam do niego przyjść, ponieważ on chce mi o czymś powiedzieć. Faktycznie coś o tym wspominał w nocy, ale wtedy nie zwróciłem na to jakiejś szczególnej uwagi. Tak czy siak nawet zainteresowało mnie to, co on mi ma do powiedzenia.
Pracowałbym tak pewnie do samego wieczora, gdyby nie takie jedno małe zdarzenie. A raczej nie zdarzenie, a telefon, który odebrałem jakiś czas po godzinie trzynastej. Dzwonił do mnie sam dyrektor szkoły, do której uczęszcza moje najmłodsze rodzeństwo. Czego takiego się dowiedziałem? Otóż tego, że bliźniacy wpadli na iście genialny pomysł, jakim było wdanie się w bójkę między nimi samymi i to na środku korytarza na oczach prawie wszystkich uczniów i kilku osób z personelu tejże szkoły.
Czy oni naprawdę muszą robić takie rzeczy? Jest dosłownie koniec tygodnia, a oni jak gdyby nigdy nic się biją i wyzywają nawzajem.
Już niecałe dwie godziny później ta dwójka raczyła zjawić się w moim gabinecie, oczywiście, że z mojej własnej woli i rozkazu. Oboje dość niechętnie usiedli na fotelach znajdujących się przed moim biurkiem.
- Czy którykolwiek z was chce mi wytłumaczyć, co to do cholery jasnej miało znaczyć?
- Słownictwo, Vince. - Shane uniósł palec do góry, a Tony tylko zakrył sobie oczy dłonią, po czym lekko pokręcił głową.
Jeśli Shane próbuje mi grać na nerwach, to póki co idzie mu dobrze, jednakże i tak postanowiłem zignorować tę jego zaczepkę.
- Co wy w ogóle mieliście w tych głowach, gdy zaczęliście się bić na samym środku korytarza?
- Bo Shane to debil i tyle. - powiedział młodszy z nich.
- No ty akurat jesteś zjebany. - odparł Shane.
CZYTASZ
Z Innej Perspektywy | Vincent Monet
FanfictionZawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby się wydawać całkiem spokojne, lecz to tylko pozór. W ten piękny dzień doszło do dość tragicznego wyp...