Rozdział 58 - Dlaczego?

731 36 43
                                    

    Tamtej nocy nie zmrużyłem oka. Nie do tego, że to głównie było przez tę sytuację z Hailie, to jeszcze potem zdążyłem przypomnieć sobie o tej kartce. Wtedy już w ogóle nie mogłem usnąć i takim oto sposobem następnego ranka znowu byłem zmęczony.

    Jednakże od tamtego momentu minął prawie tydzień. Ku mojemu zaskoczeniu, Hailie nikomu o niczym nie powiedziała, z czego raczej powinienem się cieszyć, ale nie mogłem. Miałem straszne wyrzuty sumienia przez to, że już pomijając to, że musiała to widzieć, to na dodatek jeszcze musi mnie kryć przed resztą.

    Tak poza tym, to w rezydencji panował nadzwyczajny spokój, jak nigdy wcześniej. Nie było przez ten czas żadnych awantur, kłótni czy innych dram. No po prostu istna bajka.

    Cóż, tak czy siak najciekawsze dopiero mnie czeka.



Perspektywa Tony'ego

    Siedziałem sobie w pokoju tego przygłupa, który niby jest ode mnie starszy o zaledwie pół godziny. Właśnie uczyliśmy się do sprawdzianu z chemii. Oczywiście, że żaden z nas nic nie kumał z tych wszystkich reakcji czy innych pierwiastkowych gówien, bo jak śmiało by być inaczej.

    Nie no, ale tak na serio. Chemia to jest gorsze gówno nawet od tej popierdolonej matematyki.

    Kilka minut przed godziną osiemnastą, czyli po jakichś dwóch godzinach naszej udręki z tym dziadostwem, zauważyliśmy, że Dylan coś napisał na naszej grupie rodzinnej.

     "Wszyscy mają być o równej osiemnastej w salonie. Żadnych wyjątków, bo to pilne."

    Przeczytałem to na głos, po czym spojrzałem się na tego kretyna.

     - Ej, jak myślisz, o co chodzi? - spytał się.

     - A skąd ja mam to, kurwa, wiedzieć?

     - Pewnie znowu coś odjebał.

     - Ta, pewnie tak... Dobra chodźmy tam, bo zaraz będzie ta jebana osiemnasta.

    Skinął tylko głową, po czym wyszliśmy z jego pokoju i udaliśmy się do salonu. Był już tam Dylan, który wyglądał na dość poważnego, jak nigdy dotąd. A to oznaczało tylko jedno - to naprawdę musi być coś ważnego.

    Usiedliśmy na kanapie i czekaliśmy na resztę, bo ten idiota tak zarządził. Dopiero po jakichś pięciu minutach łaskawie zjawiła się tutaj Hailie, a po następnych trzech, Will.

     - Kurwa, ile my tu jeszcze mamy czekać, co?! - odezwałem się, gdy minęło już kolejne kilka minut.

     - Poczekajmy na Vince'a. - powiedział Dylan.

     - Czekamy już dziesięć minut, no kurwa!

     - To może już zacznijmy i później mu, co najwyżej, o tym powiemy? - zaproponował Shane.

     - Dobrze. Więc... - zaczął łaskawie Dylan. - Jest sprawa.

     - Jaka? - zapytał Will.

     - Otóż nie zgadniecie, co znalazłem w łazience.

    Nie wiem, więc dlatego chcę, kurwa, wiedzieć i jak najszybciej stąd spierdolić.

     - W której łazience?

     - Tej, która jest najbliżej salonu. Domyślacie się?

     - No nie wiemy, kurwa, oświeć nas, a nie czas marnujesz nam na jakieś jebane zagadki! - odparł Shane.

    Po chwili Dylan wyjął z kieszeni coś i położył to coś na stoliku kawowym. Tą rzeczą była żyletka. Ale czyja? Na pewno nie moja, bo takich rzeczy nie używam i Dylana raczej też, bo szczerze wątpię, że ten debil sam by się wydał. Wszyscy wymieniliśmy między sobą spojrzenia.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz