Rozdział 52 - Pięć karafek

791 37 54
                                    

    Przez kolejne dwa tygodnie nie działo się nic szczególnego. Po prostu przez cały ten czas leżałem bezczynnie na szpitalnym łóżku i się nudziłem. Jedynej rozrywki w tymże miejscu dostarczały mi idiotyczne pomysły Dylana, który już nie do końca jestem pewien, czy robił to celowo czy też nie. Resztę czasu spędzałem również na spaniu i aż śmiem twierdzić, że tyle godzin to ja już od dawna nie przespałem.

    Oprócz tego, to też rozmawiałem z moim rodzeństwem, a raczej z tą częścią, która tutaj w ogóle przyjeżdżała. Czyli w skrócie mówiąc - z każdym oprócz Shane'a, który może był tu z dwa razy. Cała reszta bywała tutaj codziennie. Will to przez praktycznie był przy mnie cały czas, a namówienie go, aby wrócił do domu, graniczyło z cudem.

    Pierwszy raz udało mi się podnieść dopiero po dwóch dniach od tego, gdy się wybudziłem. Było to raczej spowodowane tym, że całe moje ciało było pokryte licznymi siniakami, przez co dość często towarzyszył mi ból przy poruszaniu się. Właśnie z tego powodu przez znaczną część mojego pobytu w tym miejscu byłem na dość mocnych środkach przeciwbólowych i nie mam pojęcia, czy aby na pewno bym dał sobie bez nich radę.

    Tak poza tym, to o ile rozmawianie z kimś nie sprawiało mi żadnych trudności, to gdy ktoś chciał chociażby mnie lekko złapać za dłoń, to się tego zwyczajnie bałem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że problem raczej leży w mojej psychice, bo po każdej takiej sytuacji mam pewne opory co do tego. Oczywiście, że poinformowałem moje rodzeństwo o tym, jednakże gdy komuś już przez przypadek przeszedł taki pomysł do głowy, to nie odpychałem ich od siebie. To, że nie miałem siły, to po pierwsze, ale z drugiej strony też nie potrafiłem tego zrobić.

    Po nieco ponad dwóch tygodniach nareszcie nastał ten wspaniały moment, w którym w końcu mogłem wyjść z tego szpitala. Tylko odliczałem dni do tego wydarzenia i nawet nie trzeba było mnie dwa razy namawiać do tego, abym w końcu wziął ten wypis i wrócił do domu.

    Niecałą godzinę później już byliśmy w rezydencji. Tak się złożyło, że przyjechali po mnie Will i Dylan. Nic nadzwyczajnego z resztą, bo dopiero jest południe i bliźniacy wraz z Hailie powinni być teraz w szkole.

    Wszedłem do środka i rozejrzałem się. Naprawdę dość ciężko było mi uwierzyć w to, że ostatni raz byłem tutaj ponad dwa miesiące temu. Nic się tutaj nie zmieniło tak poza tym. Po pewnej chwili udałem się w stronę schodów, gdzie zastałem Shane'a. Nie zdążyłem nawet zauważyć, kiedy on się tutaj zjawił.

    Przez dłuższą chwilę się we mnie wpatrywał, aż nagle się do mnie przytulił. Już chyba nie muszę wspominać, że nadal się nieco bałem czyjegokolwiek dotyku. Nawet mimo tego go nie odepchnąłem, bo przecież na taki moment właśnie wyczekiwałem już od dość dawna. Najchętniej bym się w tamtym momencie rozpłakał, ale to nie brzmiało jak jakiś dobry pomysł. Sam nie mam pojęcia dlaczego, może to z tego szczęścia lub z tego strachu. A może z obu tych powodów?

    Nie wiem. Po jakimś niezbyt długim czasie nawet chętnie odwzajemniłem ten uścisk. Poniekąd też tego potrzebowałem, a z resztą dość ciężko byłoby mi zrezygnować z tej chwili.

     - Tęskniłem za tobą. - szepnął pewnym czasie.

     - Też za wami tęskniłem.

     - Przepraszam za to wszystko, co ci wtedy mówiłem. Ja naprawdę cię nie nienawidzę. Sam nie wiem, czemu tak powiedziałem...

     - Nie szkodzi, naprawdę. Już zdążyłem o tym zapomnieć.

     - Mhm... No i wiesz, też się trochę martwiłem. Nie chciałem cię stracić.

     - Spokojnie, aż tak łatwo się mnie nie pozbędziecie.

***

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz