Rozdział 64 - Kot

657 39 41
                                    

    Resztę wieczoru, jak i nocy spędziłem na rozmyślaniu nad swoją własną głupotą. Tym razem nie obyło się bez bandaży, choć gdy ktoś je zobaczy, to i tak będzie wiedział, co się stało. Niezbyt ciężko teraz byłoby im się domyślić.

    Dopiero gdzieś po piątej rano postanowiłem wstać i się jakoś ogarnąć pomimo, że i tak przez ten cały czas nie spałem. Gapiłem się tylko bezczynnie w sufit i czasami też w okno. Już chyba nawet nie muszę wspominać, że byłem cholernie zmęczony, ale cóż. Mogłem to wcześniej przemyśleć, a teraz już nie ma mowy, abym poszedł spać.

    Od razu udałem się do swojego gabinetu, gdzie spędziłem cały dzień z kilkoma krótkimi przerwami na kawę. W sumie to z jednej strony też nie chciałem, aby ktokolwiek widział mnie w takim stanie, a iż tutaj do mnie niezbyt wiele osób przychodziło, to była najlepsza opcja. No i faktycznie przez większość tego dnia nie natknąłem się na kogokolwiek z mojego rodzeństwa.

    Jakiś czas po godzinie dwudziestej trzeciej w końcu poszedłem do swojego pokoju, aby może przez chociaż chwilę odpocząć. Nie spałem już od prawie czterdziestu godzin, co zbyt zaskakujące w moim przypadku nie jest, ale to i tak nie zmieniało faktu, że nadal jestem zmęczony. Bardzo zmęczony.

    Wziąłem naprawdę krótki prysznic, przebrałem się w jakieś dresy, po czym w końcu położyłem się w łóżku i próbowałem usnąć, co teraz było dość łatwe. Nie poleżałem tak zbyt długo, ponieważ po zaledwie pięciu minutach usłyszałem walenie w drzwi. Ale naprawdę, to nie było zwykłe pukanie, tylko walenie. Jaki chuj teraz czegoś ode mnie chce o takiej porze?

    Iż drzwi od mojego pokoju były aktualnie zamknięte na klucz, to musiałem pojść je otworzyć. Niemalże od razu ujrzałem w nich Willa. Proszę, mógłby to być ktokolwiek, ale nie on, no naprawdę. Nie chciało mi się z nim zbyt bardzo rozmawiać.

    Chcąc nie chcąc, wpuściłem go do środka.

     - Czegoś potrzebujesz, Williamie?

     - Chciałem cię przeprosić. - powiedział po dłuższej chwili. - Nie powinienem na ciebie wtedy krzyczeć, a tym bardziej uderzyć. Po prostu się wtedy zezłościłem i tak jakoś wyszło. Naprawdę cię przepraszam za to, co mówiłem. Żałuję tego.

    Już nic na to nie odpowiedziałem, tylko go przytuliłem. Potrzebowałem się do kogoś wtedy przytulić, ale z drugiej strony też nie miałem nawet najmniejszej siły na to, aby cokolwiek już mówić. Dopiero po jakiejś chwili odwzajemnił ten gest, ale chyba niezbyt chętnie z tego, co mi się wydaje.

    Po pewnym czasie puściłem go w końcu, a on się na mnie spojrzał.

     - Vince, kiedy ty ostatnio spałeś?

     - Nie ważne. Właśnie mam zamiar pójść spać.

     - Przeszkodziłem ci w tym?

     - Trochę... - westchnąłem. - Ale nie szkodzi.

    Ponownie położyłem się na łóżku, już nawet nie zwracając większej uwagi na to, że Will nadal tutaj jest. On tylko milczał i przyglądał mi się przez pewien czas.

     - Znowu to zrobiłeś?

     - Tak, ale nie przejmuj się. To jednorazowa sytuacja.

     - Przepraszam.

    Cicho westchnąłem i spojrzałem się na niego. Wyglądał na dość przygnębionego i w ogóle na jakiegoś smutnego. Podniosłem się mimo tego, że naprawdę już chciało mi się spać.

     - Podejdź tu, dobrze? - powiedziałem, a on posłusznie wykonał moje polecenie, po czym lekko złapałem go za dłoń. - Wiesz, że nie musisz mnie za to przepraszać?

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz