Rozdział 94 - Pocieszyciel

502 35 32
                                    

Perspektywa Tony'ego

    Otworzyłem na krótką chwilę oczy i natychmiast zauważyłem, że zapewne znajduję się w jakimś naprawdę jasnym miejscu, którego nie potrafię rozpoznać. Są więc dwie możliwości - albo umarłem i tak właśnie wygląda życie pozagrobowe, albo po prostu leżę w jakimś nadzwyczajnie oświetlonym pomieszczeniu, jak ostatni przegryw.

    Niezbyt długo zajęło mi to, żeby się domyślić, że to ta druga opcja jest tą prawidłową. No, a dlaczego? Bo dość szybko poczułem ból, który promieniował mi z którejś ręki, oraz jeszcze ćwierkanie jakichś ptaszków, co definitywnie oznaczało, że mi się nie udało.

    Aha, żałosne.

    W sumie, to mogłem się domyślić, że tak będzie, ale chuj z tym. Teraz pewnie będę miał przejebane za taką akcję i to bardzo.

    Po pewnym czasie postanowiłem ponownie uchylić powieki, tym razem już na dłużej, niż poprzednim razem. Z początku trochę rozmazywał mi się obraz, więc za dużo nie widziałem. Tak czy siak udało mi się dostrzec to, że ktoś tu ze mną był i czułem, że ten ktoś mnie zapewnie trzyma za dłoń. Chyba zbyt wielu opcji do zgadywania nie mam, kto mogę się tutaj spodziewać.

     - Vince? - szepnąłem.

    Nie no, to na pewno jest on, no, ale wiecie, jednak wolę się upewnić.

     - Tak?

    No kurwa, to był on. Już po samym głosie go wszędzie rozpoznam.

    Ale ja pierdole, to teraz mam naprawdę przesrane. Przynajmniej wydaje się być spokojny, więc może nie będzie tak źle, co nie?

    Przetarłem oczy dłonią i tak nagle z dupy wyostrzył mi się wzrok. Kurwa, jak to w ogóle działa, co?

    Od razu dostrzegłem Vincenta, od którego szybko odwróciłem wzrok. Nie dlatego, że się go bałem, czy coś. Tak jakoś po prostu nie potrafiłem mu wtedy spojrzeć w oczy. No, bo przecież ktoś mnie, kurwa, tam musiał znaleźć i na jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent był to właśnie on.

    A wiecie, czego boję się najbardziej? Tego, że na stówę będę musiał mu powiedzieć, dlaczego w ogóle chciałem to zrobić. Nic z tego dobrego nie wyniknie i wiem to dobrze.

     - Przepraszam. - wyszeptałem po raz kolejny po pewnym czasie.

     - Nie musisz.

     - Ja...

     - Spokojnie... - przerwał mi. - ... Nie jestem na ciebie zły, ale musisz teraz odpoczywać, dobrze? Straciłeś sporo krwi, więc twój organizm musi się zregenerować.

    Pokiwałem ledwo zauważalnie głową. Wpatrywałem się w okno, które tutaj się znajdowało. Na zewnątrz było dość jasno i słonecznie. Przez to okno było widać tylko jakieś brzydkie drzewo, które się jakoś dziwnie kołysało, więc trochę słabo.

    Pomimo tego, to już chyba na serio wolałem się patrzeć na to głupie okno, niż na starszego brata. Niby powiedział, że się na mnie nie gniewa, ale nie do końca jestem pewien, czy aby na pewno to jest prawda. No, ale z drugiej strony brzmiał tak, jakby się o mnie martwił.

     - Wypis dostaniesz za pięć dni... - oznajmił po kilku minutach.

    No kurwa, nawet nie ma takiej mowy, żebym tyle tu siedział. Tak czy siak wypiszę się stąd wcześniej na żądanie i chuj.

     - ... I Nawet nie myśl o tym, aby wyjść stąd wcześniej. - dodał.

    O ja pierdole, on mi w myślach czyta, czy co, kurwa?

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz