17. Do Oberstdorfu

1K 116 34
                                    

Uchyliłem lekko powieki, lecz zaraz zamknąłem je, bo ostre, jasne światło podrażniło moje oczy. Coś gniotło mnie w plecy, lecz gdy chciałem się przesunąć, natrafiłem na przeszkodę. Otworzyłem oczy, by ogarnąć całą sytuację. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że wczoraj miała miejsce jakaś impreza. Sądząc po sytuacji, w jakiej się znalazłem, nie  była to byle jaka impreza. Rozejrzałem się wokoło. Leżałem na trawie, gdzieś za jakimś budynkiem, z czego mogło wynikać, że nieźle się upiłem. Obok mnie rozłożony był Stefan, w dalszym ciągu śpiąc. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że obaj mamy na sobie kostiumy z wczoraj. Usiadłem powoli, tak, by nie prowokować narastającego już bólu głowy. Przetarłem oczy, smętnie patrząc przed siebie. Całe szczęście, że nie miałem przy sobie żadnych cennych rzeczy, czy pieniędzy, bo raczej nie zostałoby to przy mnie do tej pory. Zauważyłem, że na trawniku po drugiej stronie ulicy znajduje się dalej nieprzytomny Lanisek. Freund, który zeszłego wieczoru, a raczej nocy leżał na ławce, teraz gdzieś zniknął.

Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję i która jest godzina, a przecież o 16:00 wylatujemy. Szturchnąłem Krafta, by go obudzić, lecz on ani drgnął. Dopiero po kilku minutach, w ciągu których próbowałem, jak tylko się dało przebudzić go, otworzył oczy.

-Która godzina?- spytał nieprzytomnym głosem.

-Nie mam pojęcia. Nie wiem też, jak wrócić stąd do hotelu.- Przyznałem, rozglądając się wokół, jakby szukając jakiegoś wyjścia z tej dość beznadziejnej sytuacji.

Obaj stwierdziliśmy, że musimy obudzić Laniska, zanim zaczniemy poszukiwania hotelu.

Zajęło nam to przynajmniej pół godziny, jeśli nie więcej. Całą trójką ruszyliśmy wzdłuż ulicy. Próbowaliśmy zachowywać się jak najnormalniej, bo wyglądem raczej nie wzbudzaliśmy zaufania. Nie dość, że byliśmy obolali i smętnie włóczyliśmy nogami, a nasze twarze wyrażały głębokie zmęczenie i śmierdzieliśmy alkoholem, to jeszcze przebrani byliśmy w brudne, stare i pewnie długo nieużywane stroje. Po prostu wspaniale.

-Przepraszam panią, wie pani może...- chciałem spytać jakąś staruszkę o drogę do hotelu, lecz ta najwyraźniej nie rozumiejąc angielskiego, zdzieliła mnie torebką.

-Dzień dobry, pomoże nam pani i wskaże drogę do...- tym razem Stefan dostał w oczy perfumami od jakiejś wysokiej kobiety.

-Prze pana!- krzyknął Lanisek za jakimś mężczyzną na końcu ulicy, lecz ten pośpiesznie skręcił w boczną uliczkę i zniknął za rogiem.

-Tu jesteście!- po dość długim czasie poszukiwań, w końcu usłyszeliśmy znajomy głos. Heinz, nasz trener podszedł do nas ze złością, ale i ulgą na twarzy.- Wiecie, ile ja was szukałem!?- prawie krzyknął na mnie i Krafta, po czym zwrócił wzrok na Anze.- No i Lanisek się znalazł. Chodźcie wszyscy szybko! Za dwie godziny wylatujemy.

Spojrzeliśmy po sobie ze zdumieniem.

-To już jest 14:00?!- zadałem nurtujące nas pytanie. Kuttin pokiwał głową i wszyscy szybkim krokiem ruszyliśmy do hotelu. Na zewnątrz gdzieniegdzie stali jeszcze skoczkowie z innych reprezentacji w dalszym ciągu w strojach z wczorajszej imprezy, którym trenerzy prawili długie wykłady. Widocznie i oni dopiero co wrócili z nocnych wojaży.

Wpadliśmy do pokoju jak z procy. Wszędzie leżały nasze rozrzucone ubrania i inne rzeczy, a do wylotu zostało tylko półtorej godziny. Stwierdziliśmy, że w czasie, gdy jeden będzie doprowadzał do porządku swoją osobę, drugi spróbuje ogarnąć swoją walizkę. Ustąpiłem więc łazienkę Stefanowi, a sam zabrałem się za zbieranie wszelkich przedmiotów i upychanie ich do walizki, bo na ładne ułożenie nie było czasu. Gdy Kraft wyszedł, została jeszcze tylko godzina. Wpadłem do łazienki i natychmiast zrzuciłem z siebie śmierdzący kostium jelenia i wskoczyłem pod prysznic. Po szybkim obmyciu siebie i włosów w końcu poczułem ulgę. Porządnie umyłem zęby, by zlikwidować sapach alkoholu. Ubrałem się w świerze ubrania i wyszedłem do pokoju. Stefan zdążył już spakować się, więc pomieszczenie sprawiało teraz wrażenie wyjątkowo pustego. Wrzuciłem kostium do kosza w kącie i usiadłem na łóżku. Od wylotu dzieliło nas pół godziny. Spojrzałem na kalendarz na ścianie. Dziś był już dwudziesty drugi grudnia, co oznacza, że za dwa dni będzie wigilia. Uśmiechnąłem się na myśl, że ten dzień po raz pierwszy spędzę nie z przyjacielem, a moim chłopakiem.

***

W samolocie, lecącym do niemieckiego Oberstdorfu było o wiele ciszej niż zwykle. Większość odsypiała bezsenną noc, a ci, których sen nie zmorzył, nie mieli z kim gadać, bo ich sąsiedzi zazwyczaj spali.

Gdy dolecieliśmy na miejsce, każdy był jeszcze bardziej zmęczony niż przed podróżą, więc szybko zameldowaliśmy się w hotelu i do końca dnia nie wychodziliśmy już ze swoich pokoi.

-Michi...- zaczął Stefan, gdy zaczynaliśmy rozpakowywać brudne ubrania i od razu wkładać je do pralki.- Jak chciałbyś w tym roku spędzić święta?

Nie spodziewałem się tego pytania, ale nie miałem trudności z odpowiedzią, bo zastanawiałem się już nad tym. Podszedłem do Stefana i spojrzałem w jego piękne, ciemne oczy.

-Chciałbym oderwać się od wszystkiego, co nas otacza. Od wszelkich problemów, zmartwień, radości. I spędzić ten wyjątkowy czas w towarzystwie osoby, którą kocham.- uśmiechnąłem się.

Krafti pokiwał głową i również przybliżył się do mnie. Położyłem ręce w jego pasie, ale oczywiście jak zwykle to bywało, ktoś musiał nam przerwać.

-Chłopaki był może u was Fettner?- drzwi otworzyły się i stanął w nich Leyhe.- Bo widzicie, wisi mi...

Nie dokończył, bo Kraft, na którego twarzy pojawiła się nieskrywana złość, wypadł z pokoju, popychając go w drzwiach.

-A temu, co?- spytał Niemiec, patrząc w stronę korytarza, za rogiem którego przed chwilą zniknął Stefan.

-Nie mam pojęcia.- stwierdziłem szczerze, trochę zaskoczony zachowaniem mojego chłopaka.- A Fettnera nie widziałem od wyjścia z samolotu.

-Dobra, dzięki. Jak zrobiłem coś nie tak, to przepraszam.- stwierdził trochę zmieszany i opuścił pokój.

Po chwili wrócił Stefan, a w dłoni trzymał...

-Klucz?

-Tak klucz. Nie mam ochoty, by jacyś nieumiejący uszanować prywatności człowieka, niewychowani, nieproszeni goście wpadali do naszego pokoju akurat, gdy mam ogromną ochotę cię pocałować.- Na jego twarzy dojrzałem lekki uśmiech, który szybko z niej zniknął.

Uśmiechnąłem się szeroko, gdy ten zamykał drzwi, parokrotnie przekręcając kluczyk.

-Teraz już wiemy, że nikt nam nie przeszkodzi, choć nie jestem pewien, czy jakiś desperat nie użyje okna.- wyszczerzyłem zęby.

-Zaryzykuję.- Stefan podbiegł do mnie i wprost rzucił się na mnie, przewracając na łóżko. Nasze usta złączyły się w namiętny pocałunek. Stefan leżał na mnie i mierzwił moje włosy chyba z zamiarem wyrwania mi ich wszystkich. Jak to jest, że każdy pocałunek rodzi nowe tak piękne i niepowtarzalne emocje? Choćby było ich jeszcze tysiąc a nawet i milion, każdy będzie równie wyjątkowy, bo dzielić go będę z wyjątkowym mężczyzną, który skradł moje serce.


Kraftboeck- miłość w skocznym świecieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz