63. Zawsze

627 66 7
                                    

Sekundy mijały jak mrugnięcie okiem. Minuty jak sekundy, godziny jak minuty, dni jak godziny. Niby wszystko było w porządku, ale jednak czułem pewnego rodzaju pustkę w sobie. W dalszym ciągu spędzałem mnóstwo czasu ze Stefanem i wiedziałem, że i on wyczuwa mój niepokój. Denerwowało mnie to ciągłe myślenie o nas, przez co nie oddawałem dobrych skoków, przez co mój humor jeszcze bardziej się pogarszał, przez co znów myślałem i znów paściłem skoki, znów miałem zły humor i znów myślałem... Błędne koło...

W nocy, gdy ręka mojego ukochanego zaplatała się wokół mojego brzucha i czułem na karku jego ciepły oddech, moje serce napełniał spokój i wolność. Niestety, gdy nadchodził ranek, a pierwsze promienie słońca budziły mnie, prowokując do otwarcia zaspanych powiek, traciłem wszelką nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Ale czy teraz jest źle? Zadawałem sobie to pytanie. Przecież mam przy sobie Stefana. Krafti wie, co jest powodem mojego rozdrażnienia. Ja też wiem... Ale ani on, ani ja nie zaczynamy rozmowy na ten temat, który już niejednokrotnie przerabialiśmy. Kiedyś w jakiejś książce przeczytałem, że najgorszą rzeczą, jaka może się zdarzyć, jest to, że nie do końca ufa się osobie, którą się bezgranicznie kocha. Czy ze mną było podobnie?

***

Siedziałem przed hotelem, do którego dopiero co przyjechaliśmy. Jutro miał odbyć się konkurs w Czeskim Liberee, lecz został on przeniesiony do Niemiec. Patrzyłem w dal, wchłaniając niezbyt mocne promienie zimowego słońca. Titisee-Neustadt było bardzo przyjemnym miastem, które dość dobrze kojarzyło mi się. Miałem ogromną nadzieję, że może tutaj przerwę złą passę i chociaż nie będę plasował się niżej niż w pierwszej dziesiątce. Choć te oczekiwania były na dość niskim poziomie jak dla mnie, nie warto było łudzić się, że w obecnym stanie stać mnie na więcej.

Z drzwi hotelu wyszło czterech Norwegów. Mężczyźni śmiali się, nie zwracając uwagi na nikogo. Wyruszyli na ulicę i zniknęli za rogiem. Przez chwilę zatrzymałem wzrok w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stali. Oni zawsze się śmieją i umieją się dobrze bawić ze sobą. Nigdy nie okazują rozdrażnienia przed konkursem, zarażają pozytywną energią...

Jako kolejni z hotelowych drzwi wydobyła się trójka Niemców. Leyhe trzymał w ręku butelkę piwa i prowadził ożywioną rozmowę z Richardem odnośnie kolejnej planowanej imprezy. Obok nich szedł Eisenbichler. Jakby tak się zastanowić, każda drużyna jest ze sobą zżyta, wszyscy doskonale się rozumieją. A my? Austriacy? Ja, Stefan, Popinger i Diethart trzymamy się razem i dobrze się dogadujemy... A Gregor i Fettner? Prawie w ogóle się do nich nie odzywamy. Z Koflerem zamienimy raz na czas dwa zdania. Czy to jest aby dobra drużyna?

-Wolne tu?- Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy, choć nie działający na mnie w pozytywny sposób głos. Spojrzałem w górę w zielone oczy Markusa. Richard i Stephan ruszyli dalej. Pochłonięci rozmową chyba nawet nie zauważyli zniknięcia ich rodaka. Pokiwałem głową, lekko odsuwając się, by zrobić miejsce Niemcowi na ławce, choć na początku miałem ochotę stanowczo powiedzieć ,,nie". Spojrzałem przed siebie, zastanawiając się, czy nie będzie rozsądniej, gdy spojrzę na zegarek i uznam, że jestem spóźniony, ale po chwili zorientowałem się, że przecież nie mam zegarka, telefon zostawiłem w pokoju, a Eisenbichler już rozpoczął rozmowę.

-Czy mi się tylko wydaje, czy ty mnie unikasz?

Przewróciłem oczami, mając nadzieję, że on tego nie dostrzegł. Przecież odpowiedź była prosta. Oczywiście, że go unikam!

-Nie. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?- Wysiliłem się na beztroski ton. Niemiec przyjrzał mi się uważnie i powoli pokiwał głową.

-Co się stało?- spytał po chwili, w dalszym ciągu przypatrując się mojej twarzy. Spojrzałem na niego, lekko marszcząc brwi.

Kraftboeck- miłość w skocznym świecieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz