Cały ranek był ogólnie bardzo wesoły. Okazało się, że nie tylko nasza drużyna upiła się poprzedniego wieczoru. Zarówno u Niemców, którzy świętowali zwycięstwo Freunda, jak i u Norwegów, oblewających drugie miejsce Fannemela przez całą noc było dość głośno i nawet, gdy już położyłem się spać, z korytarza dobiegała muzyka. Jak i się spodziewałem, stołówka w porze śniadaniowej była wybrakowana. Usiadłem przy pustym stole, przy którym zwykle zasiadała cała Austriacka drużyna. Smętnie grzebałem w mleku z płatkami, gdy usłyszałem znajomy głos.
-Wolne tu?- spojrzałem w stronę Freitaga. Wyglądał na wypoczętego. A dałbym głowę, że to właśnie on był głównym organizatorem wczorajszej imprezy.
-Jasne.- odpowiedziałem z uśmiechem, po czym spojrzałem na stół, przy którym zwykle zasiadali Niemcy. Dziś był pusty.
-Wszyscy u mnie leczą kaca.- zaśmiał się, kładąc sałatkę owocową na stół.
-U mnie się pewnie jeszcze nie pobudzili.- zaśmiałem się na myśl o Manuelu, dalej tkwiącym w naszej wannie.- A ty nie piłeś?- spytałem po chwili. Te słowa wywołały salwę śmiechu u Niemca.
-Ja nie pić? Mi się alkohol po nocach śni.- parsknął w przerwie od śmiechu.- Powiedzmy, że mam mocną głowę.
Uśmiechnąłem się pod nosem i zająłem się swoim śniadaniem.
***
Włóczyłem się po zaśnieżonych, rosyjskich ulicach. Kraft w dalszym ciągu odsypiał swoje, więc postanowiłem mu nie zawracać gitary. Po około godzinie spaceru, z nieba zaczął sypać biały puch. Uśmiechnąłem się, przechodząc koło dzieci, lepiących bałwana. Pomyśleć, że ja kiedyś też byłem taki mały i niepozorny. Ciekawe, kim te dzieci staną się, gdy dorosną. Może właśnie patrzę na przyszłego mistrza skoków narciarskich?
Wszedłem do pierwszego lepszego sklepu, przypominając sobie o jakiś małych zakupach na drogę. Za około dwie godziny wylatujemy do Engelbergu. Bardzo lubię to miasto. Jest takie przyjemne dla oczu, zawsze panuje tam wspaniała, świąteczna atmosfera.
Podszedłem do kasy i szybko zapłaciłem. Kasjerka przez krótki moment przyglądała się mi uważnie, lecz po chwili bez słowa podała mi zakupy. Gdy wyszedłem ze sklepu, prawie wywróciłem się na śliskich schodach. W ostatniej chwili chwyciłem się barierki. Usłyszałem cichy chichot. Spojrzałem w stronę, z której on dochodził i ujrzałem dwie młode dziewczyny. One natychmiast przestały się śmiać, wpatrzone we mnie jak w obrazek.
-Pan jest tym skoczkiem? Pan to Michael Hayboeck?- spytała jedna, lekko kalecząc angielski.
-Tak.- uśmiechnąłem się. Zawsze miło spotkać fanów skoków narciarskich.
-Mogłybyśmy prosić o autograf?
-Pewnie.
Blondynka przez chwilę grzebała w torebce, po czym wyjęła z niej notes i długopis. Gdy podpisywałem się na jednej z różowych kartek, dziewczyny cały czas chichotały. Pożegnawszy się, ruszyłem do hotelu. Jeszcze tylko godzina, a my nawet spakowani nie jesteśmy.
***
Wbiłem do pokoju, z rozmachem otwierając drzwi. Spojrzałem na Krafta, który w dalszym ciągu spał. Ludzie przecież już jest po 14:00! Rzuciłem zakupy na swoje łóżko, po czym zacząłem budzić mojego przyjaciela.
-Stefan wstawaj...
-Już wstaję, wstaję...- wymamrotał ciemnowłosy. Miałem wrażenie, że jestem jego mamą, budzącą go do szkoły, a on nadal ma dziesięć lat. Gdy próbował podnieść się z łóżka, chyba zakręciło mu się w głowie, bo wpadł na mnie i po chwili obaj leżeliśmy na podłodze. Kraft usadowiony był na mnie i chyba miał małą ochotę się stąd ruszać.

CZYTASZ
Kraftboeck- miłość w skocznym świecie
Fanfiction[OPOWIADANIE ZAKOŃCZONE] ,,W tym jednym, wyjątkowym momencie liczył się tylko Stefan i jego malinowe usta. Co będzie, to będzie, ale wiem, że z moim ukochanym wszystko będzie tak, jak być powinno... Bo przecież miłość może przenieść góry." Dwóch wsp...