29. Tradycyjnie

815 94 8
                                    

Po tych wszystkich ceremoniach, zdjęciach, wiwatach, oklaskach miałem tylko jedno marzenie, by znaleźć się w pokoju, spędzić przynajmniej pół godziny w gorącej wodzie w wannie i pogratulować Stefanowi na osobności, z dala od kamer, czy wścibskich skoczków. Wycałować go i zasnąć w jego ramionach. Wiedziałem jednak, że nasi koledzy z reprezentacji skutecznie mi to udaremnią. Gdy byliśmy już przy hotelu, chłopcy znów wzięli nas na ramiona i wnieśli aż do naszego pokoju, śpiewając przy tym austriacki hymn. Gdybym nie dobił głową do sufitu w drzwiach, mógłbym powiedzieć, że ten obchód był dość miły. Rzuciliśmy się wszyscy na łóżka. Mimo tej radości, która ogarnęła cały kraj, zaczynało dochodzić do nas zmęczenie, spowodowane tymi ośmioma dniami nieustannych treningów. Mimo tego chłopcy nie mogli przecież odpuścić. Fettner prawie natychmiast wyszedł z pokoju, by zakupić jakieś procenty. Leżałem na moim łóżku przygnieciony przez Krafta i Popingera, a z sąsiedniego łóżka szczerzyły się do mnie głowy Thomasa, Koflera i Gregora. Pod nosem wciąż nucili sobie nasz narodowy hymn. Po chwili do pokoju wpadł drugi z Manuelów z dwoma butelkami wódki w ręku.

-Już zdążyłeś dojść do sklepu i wrócić?- Stefan zadał dość słuszne pytanie. Przecież nie było go max pięć minut.

-Na korytarzu spotkałem naszych drogich ekspertów od imprez, a ci mają pełne zaopatrzenie.- Fettner wyszczerzył zęby, odsuwając się, by przepuścić w drzwiach cały Niemiecki team. Jako pierwsi kroczyli Freitag i Leyhe, każdy z dodatkowymi butelkami czystej. Rysiu wyjął z kieszeni chyba z dwadzieścia kieliszków, a Stephan dołożył do tego kolejne dziesięć.

-Kogo wy tu się spodziewacie?- spytałem, patrząc na ogrom kieliszków, ułożonych na naszym stoliku do kawy. Ktoś, kto nadawał temu meblowi tą nazwę, chyba nie znał życia, bo szczerze wątpię, że dzisiaj znaleźć miała się tu choć kropelka kawy.

-Nawet to zabraknie.- Zaśmiał się Richard i ruszył w głąb pokoju. Za nim do pomieszczenia weszli pozostali Niemcy, czyli Wellinger, Wank, Freund, Geiger, Kraus i Eisenbichler, który bez zastanowienia wskoczył na nas.

Jak się wkrótce okazało, większość skoczków wpadła na genialny pomysł oblania podwójnego Austriackiego zwycięstwa. No cóż, każda okazja jest dobra do popicia.

Norwegowie weszli już lekko chwiejnym krokiem, jakby byli przynajmniej w połowie ostrej imprezy. Wzięli chyba wszystkich, których mieli, bo po wejściu Bardala, Fannemela, Hilde, Velty, Stjernena i Jacobsena, pokój już pękał w szwach. Któryś z nich zaopatrzony był w radio z kompletem głośników, bo po chwili w pomieszczeniu zabrzmiała głośna muzyka, która zaczęła przywoływać powoli pozostałe drużyny. Finowie Ahonen i Asikainen przynieśli jakieś ciasteczka ,,domowej roboty". Nie mam pojęcia, skąd je wzięli, ale każdy był tak głodny, że zjadłby wszystko. Po nich wparowali Japończycy, Słoweńcy, Czesi i Polacy. Ich było już słychać z końca korytarza przez charakterystyczny, zabójczy śmiech Piotrka. Na koniec, po jakiejś pół godzinie, w ciągu której przybyło już chyba z czterdzieści osób, do pokoju wbił Vincent, nasz opuszczony Francuz.

Mały, dość schludny do tej pory pokoik, jeśli nie liczyć brudnych ubrań rozrzuconych po meblach i niedojedzonych w pośpiechu kanapek, bardzo szybko zamienił się w istne pobojowisko. Norwegowie wynieśli z pokoju łóżka, by zrobić więcej miejsca, przez co usłyszeliśmy krzyk Kuttina z korytarza, który najwyraźniej idąc do nas, natknął się na dwa łoża, zagradzające drogę.

-Dobrze się bawicie chłopcy?- próbował przekrzyczeć głośną muzykę, zerkając do naszego pokoju. Tylko podniosłem kciuk w górę na znak, że jest wspaniale. Freitag skombinował skądś przyrząd do robienia drinków, więc tym trudnym rzemiosłem zajął się Leyhe. Tworzył najróżniejsze, przepyszne napoje z najróżniejszych alkoholów przyniesionych przez Richarda.

Kraftboeck- miłość w skocznym świecieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz