11. Damy radę

1.2K 129 16
                                    

,,To zniszczyłoby wszystko! Naszą karierę! Nasze życie! "

Te słowa bez przerwy plątały się po mojej głowie, a w myślach toczyła się zacięta walka. Może Kraft ma rację? Przecież ludzie są, jacy są i mogą nas zniszczyć, gdy się dowiedzą. Ale z drugiej strony, czy mamy się wstydzić swojej natury? Czy pies wstydzi się merdać ogonem? Czy ryba wstydzi się pływać? Czy ptak wstydzi się latać w przestworzach? Czy pająk wstydzi się pleść pajęczyny? Czy gwiazdy wstydzą się świecić na nieboskłonie? Czy wiatr wstydzi się uginać gałęzie drzew? Nie... To dlaczego człowiek ma wstydzić się kochać?

***

Włóczyłem się tak, pogrążany w skłóconych ze sobą myślach przez dużą część dnia. Nie chciałem już myśleć, byłem tym zmęczony. Tak bardzo chciałem teraz tak po prostu przytulić do siebie Stefana i milczeć. Dotykać jego włosów w ciszy. W ciszy cieszyć się jego ustami.

Gdy słońce zaczęło schylać się ku horyzontowi, postanowiłem wrócić do hotelu. Przecież obiecałem Richardowi, że o 20:00 pojawię się na jego imprezie. Powoli otworzyłem drzwi pokoju. Spodziewałem się ujrzeć za nimi Krafta i mimo to, że pewnie nie odezwałbym się do niego, bardzo chciałem go zobaczyć. Niestety pokój był pusty. Przez chwilę stałem na środku, wpatrując się w uchylone okno, zza którego dobiegały promienie zachodzącego słońca. Resztę wieczoru spędziłem na rozmyślaniu. Samotnie trwałem w nadziei, że w następnej minucie do pokoju wejdzie Stefan i rozwieje tę ciszę. Jednak minuty mijały, a on się nie pojawiał. Dopiero, gdy na zewnątrz zrobiło się ciemno, ruszyłem do łazienki, by trochę przygotować się do wyjścia.

Około 19:00 szedłem już wzdłuż ciemnych uliczek. Zimne, grudniowe powietrze muskało moją twarz. Jasny księżyc raz na czas pojawiał się zza chmur, rozświetlając ponurą okolicę.

W końcu doszedłem do oznaczonej na karteczce ulicy. Mimo nie najwcześniejszej pory, panował tu dość duży ruch, a na chodnikach roiło się od przechodniów zwykle skromnie ubranych. Szukałem klubu ,,W zielonym gaju". Ten, kto wymyślał tę nazwę, musiał być naprawdę ostro wypity. Już z daleka dostrzegłem kolorowe światła, dobiegające z dużego budynku. Rozejrzałem się wokół siebie. Na zewnątrz stało parę znajomych mi osób, gawędząc ze sobą chyba po słoweńsku. Po chwili wahania, w której pod uwagę wziąłem szybki odwrót i wytłumaczenie się Rysiowi zabłądzeniem, wszedłem do środka. Pomieszczenie było naprawdę pokaźnych rozmiarów. Nad zapełnionym już parkietem krążyły kolorowe światła. Głośna muzyka zagłuszała gromkie śmiechy. Po lewej stronie stał cały rząd barków, przy których barman był w trakcie robienia drinka dla jednego z Norwegów.

-Michi, świetnie, że jesteś!- Z ciemności wyłonił się Freitag i tanecznym krokiem podszedł do mnie.- Zapraszam do wspaniałej zabawy.- Zaśmiał się. W jego kieszeni coś stuknęło. On tam kieliszki trzyma?!

Rozglądając się wokoło, podszedłem do jednego z barków. Na początek chciałem choć przez chwilę uwolnić się od władających mną myśli. Zamówiłem drinka i w mgnieniu oka wypiłem go. Był naprawdę mocny, ale to nie powstrzymało mnie od ciągłego rozmyślania o Krafcie. Przed oczami pojawiła mi się wizja, w której wszyscy tu obecni wiedzieli o nas i wytykali palcami. Zacisnąłem powieki, wypiłem jeszcze jednego drinka, po czym ruszyłem do stolika, przy którym siedzieli dwaj Manuelowie. Thomas wirował na parkiecie jak szalony zwierz, a Gregor zagadywał barmana, co chwila poprawiając sobie grzywkę.

-Gdzie masz Krafta?- spytał Poppi, gdy opadłem na kanapę naprzeciw moich kolegów.

-Gdzieś go zgubiłem.- wzruszyłam ramionami, wpatrując się w stół. Manuel przyglądnął mi się uważnie przez chwilę, po czym odwrócił wzrok. Całe szczęście nie wpadł na pomysł ciągnięcia tego niewygodnego tematu.

Kraftboeck- miłość w skocznym świecieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz