2. Party

2K 166 5
                                    

Powoli otworzyłem jedno oko. Natychmiast uderzyło mnie jasne światło, wydobywające się zza dużego okna. Byłem w moim pokoju. Nie wiem, jak się tu znalazłem, ale w tej chwili mało mnie to obchodziło. Poczułem ostry ból głowy. No tak... przyjaciel kac wita mnie z samego rana. Chciałem się podnieść, ale w tym momencie stwierdziłem, że coś uciska na mój brzuch. Okazało się, że to czyjaś ręka. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałem w lewą stronę. Aż wzdrygnąłem się, gdy ujrzałem Stefana, śpiącego na łóżku obok mnie. To właśnie on był właścicielem ręki, obejmującej mój brzuch. Przerzuciłem spojrzeniem cały pokój i z ulgą stwierdziłem, że nie było w nim nikogo innego. Łóżko Stefka w dalszym ciągu było zaścielone, więc wywnioskowałem, że tej nocy trafił prosto do mnie. W końcu, po paru minutach bezsensownego błądzenia w myślach postanowiłem wstać. Zdjąłem delikatnie rękę przyjaciela ze swojego brzucha, tak, by go nie obudzić i ruszyłem do łazienki. Ledwo przytomny obmyłem twarz zimną wodą. Mało co to pomogło, ale jednak. Po umyciu zębów ubrałem bokserki. Rozglądając się po łazience, stwierdziłem, że nie wziąłem reszty ubrań. Mądry ja. Po cichu wyszedłem do pokoju i ruszyłem do szafy. Na szczęście Kraft w dalszym ciągu głęboko spał. Co prawda to był mój przyjaciel, ale nie byłbym najszczęśliwszym człowiekiem, gdyby ten zobaczył mnie paradującego po pokoju w samej bieliźnie i to jeszcze z takimi worami pod oczami. Wyciągnąłem ubrania i z przyzwyczajenia sięgnąłem po mój telefon, leżący na szafce obok łóżka. Trzeba było też sprawdzić, czy przypadkiem nie wysłałem do kogoś niepożądanej wiadomości pod wpływem alkoholu. Z niemałym zdziwieniem stwierdziłem, że mam 13 nieodebranych połączeń i 4 wiadomości. Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywałem się w ekran przez parę minut, po czym wpadłem na genialny pomysł, by zobaczyć, kto taki za wszelką cenę pragnął się ze mną skontaktować. No tak... a któżby inny? Wszystkie nieodebrane połączenia od Claudii... mojej dziewczyny. Wiadomości też zapewne od niej... a jakże?
,,Czemu nie odbierasz?" ,,Martwię się" ,,Michi jesteś tam?" ,,Miśku oddzwoń" Przewróciłem oczami i powoli wystukałem wiadomość do tej natrętnej dziewczyny (Jeju, ja naprawdę tak o niej myślę?) ,,U mnie ok, nie martw się." po czym rzuciłem telefon na łóżko. Zupełnie zapomniałem, że leży tam Kraft. Urządzenie trafiło go w głowę. Zdezorientowany chłopak natychmiast się obudził i nie wiedząc, czy to przypadkiem nie atak kosmitów albo uzbrojonych strzelców, wykonał gwałtowny ruch, przez co spadł z łóżka wraz z moją kołdrą. Przestraszony wstałem i podszedłem do leżącego na podłodze przyjaciela. Złapał się za głowę, a ja miałem nieodłączne przeczucie, że za jej ból odpowiedzialny jest kac, a nie twarda posadzka.

-Żyjesz?- spytałem go, podając mu rękę. Stefan spojrzał na swoje dłonie, jakby upewniając się, czy nadal są na właściwym miejscu, jeszcze raz dotknął głowy i stwierdził poważnym tonem, zerkając w moją stronę.

-Wydaję mi się, że żyję.

Zaśmiałem się i pokręciłem głową. Na twarzy mojego przyjaciela również pojawił się ten słodki uśmiech. Słodki?! Nie drążmy tematu...

Posiłkując się moją ręką, wstał, choć zachwiał się podczas próby utrzymania pionu. Gdy w końcu to mu się udało, jego wzrok prześledził mnie od góry do dołu, a na twarzy znów pojawił się szerszy uśmiech.

-Taki nowy look?- spytał, szczerząc zęby.

W pierwszym momencie nie zrozumiałem, o co mu chodzi, ale po chwili przypomniałem sobie, że w dalszym ciągu mam na sobie tylko bokserki. W tej chwili moja twarz pewnie przypominała pomidor, czy dojrzałe jabłko, zależy od gustu. Stefek zaśmiał się jeszcze głośniej, poklepał mnie po plecach i jak gdyby nigdy nic, znów opadł na moje łóżko. Ja, nie zwlekając, natychmiast pochwyciłem ubrania i udałem się do łazienki. Gdy się już ubrałem, ruszyłem na śniadanie. Powoli kroczyłem korytarzami, ciągle zaspany i w towarzystwie kaca. Po drodze mijałem paru znanych mi skoczków, którzy witali mnie uśmiechami. Starałem się je odwzajemniać, ale nie jestem pewien, czy wyglądały one choć trochę naturalnie. Usiadłem przy pustym stole z filiżanką kawy. Zaspanymi oczami wpatrywałem się w czarną ciecz. Z upływem czasu do mnie zaczęli przysiadać się inni członkowie mojej drużyny. Po ich wyrazach twarzy stwierdziłem, że i oni nie mogą odpędzić się od kaca. Po około dwudziestu minutach nieruchomo spędzonych nad kawą, do pomieszczenia wszedł nasz trener. Spojrzał na nas i natychmiast spełz uśmiech z jego twarzy. Mrucząc coś o nieodpowiedzialnych młodych ludziach, oznajmił nam, że za dziesięć minut chce nas widzieć na treningu. Zniesmaczony spojrzałem na zegarek. Przecież dopiero co wstaliśmy... No, ale było już po 13:00... Dobra... czas na trening, w końcu wieczorem kolejny konkurs. Wypiłem łyka kawy, która okazała się być już zimna. Trudno... i tak nie miałem na nią ochoty. Stwierdziłem, że raczej nie zdążę nic zjeść w tak krótkim czasie, więc wziąwszy tylko jabłko, udałem się na zewnątrz.

-Matko... Michi! Patrz, jak idziesz!- krzyknął czarnowłosy, wpadając na mnie z kubkiem soku bananowego. Jasno- żółta ciecz rozlała się na moją koszulkę. Westchnąłem, patrząc na przyjaciela, który teraz nieskutecznie próbował zmyć plamę jakąś chusteczką.

-Przepraszam.- powiedział, rezygnując z nieudanych poczytań i patrząc na mnie smętnie.

-Przestań. Nic się nie stało.- stwierdziłem, lekko uśmiechając się na tyle, na ile pozwalało moje samopoczucie.- Przejdę się do pokoju, przebiorę koszulkę i po sprawie.

-Idę z tobą.- oznajmił Kraft.
Posłałem mu uśmiech wdzięczności, po czym obaj ruszyliśmy do pokoju.

Kraftboeck- miłość w skocznym świecieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz