Już następnego dnia odbył się kolejny konkurs w Planicy, tym razem drużynowy. Tutaj towarzyszą już mniejsze emocje niż na tych indywidualnych, ale i tak dobry wynik drużyny był jak najbardziej w cenie. Niestety panujące warunki nie pomagały nam ani trochę. Co chwila skoczkowie schodzili z belki z powodu zbyt dużego wiatru. Jeśli ktoś miał szczęście, dostawał duży podmuch pod narty, jeśli pecha, w plecy. Na naszą drużynę składali się skaczący jako pierwszy Stefan, później ja, Fettner i kończący wszystko Schlierenzauer.
Gdy Stefan zasiadł na belce, rozpoczynając tym samym rywalizację austriacką, moje serce podskoczyło. Od wczoraj w mojej głowie zaczęły co jakiś czas plątać się pojedyncze sceny z przeszłości. Teraz gdy tak stałem na dole i wraz ze wszystkimi austriackimi kibicami zaciskałem kciuki, kibicując Kraftowi, przed oczami znów zaczęło mi się mieszać. Na początku przypomniały mi się konkursy, które przeżywaliśmy jeszcze jako przyjaciele. Byliśmy jeszcze bardzo młodzi. Stefan miał może siedemnaście lat. Tak samo jak teraz, zaciskałem kciuki, życząc mu jak najlepiej, wierząc w udany skok przyjaciela, ale jednocześnie martwiąc się o niego. Choć nie... Wtedy jeszcze nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś mogłoby pójść nie tak. Dopiero później, gdy już trochę dorosłem i zmądrzałem, to uczucie zaczęło mi towarzyszyć. Wtedy obaj byliśmy zbyt pewni siebie i szczęśliwi, by w ogóle myśleć, że w tym pięknym życiu nie zawsze będzie tak kolorowo.
Następny obraz przedstawiał zawody w Planicy sprzed roku. Wtedy on też skakał jako pierwszy w drużynówce, w której ja nie startowałem. Pamiętam doskonale, jak po wygranej Austrii wszyscy świętowali, a my wymknęliśmy się na spacer, by spędzić trochę czasu w swoim towarzystwie. Wtedy nawet nie przypuszczałem, że z tej przyjaźni może narodzić się coś więcej.
Skok Stefana sprzed tygodnia w Trondheim, gdzie Krafti ledwo uchronił się przed upadkiem, naszedł mi na myśl jako trzeci. Przypomniałem sobie, jak mimo mieszanych uczuć do Stefana, bardzo się przestraszyłem, że coś mu się stanie.
Jako ostatnią scenę zobaczyłem wczorajszy konkurs. Radość Stefana po pierwszym skoku, po drugim, jego trzecie miejsce. I uczucie, towarzyszące momentowi, gdy obaj trwaliśmy przez krótki czas w uścisku...
-Michael dobrze się czujesz?- spytał stojący niedaleko mnie Fettner. Spojrzałem na niego jak na ducha i pokiwałem głową. Obrazy przed oczami ustały, teraz wpatrywałem się w telebim, pokazujący szybującego już Stefana. 226,5m! Wspaniały skok i to w dość trudnych warunkach! Brawo Stefan!
Jako drugi z naszej drużyny miałem skakać ja. Usiadłem na belce, czekając na zielone światło i ruch chorągiewki trzymanej przez Kuttina. Przed samym skokiem wszystkie myśli jakby wyparowały z mojej głowy, zostawiając ją pustą. Czułem się tak, jakbym zatrzymał się w jakimś odległym miejscu na mojej osi życia i stał tak, nie pamiętając wydarzeń z przeszłości. Może to i dobrze, bo mogłem przez to skupić się na skoku. Po otrzymaniu pozwolenia na start ruszyłem i wybiłem się z progu. Już po chwili, która wydawała się dłużyć w nieskończoność, wylądowałem na dalekim 225 metrze. Wtedy dopiero cały otaczający mnie świat wrócił do mnie, na twarzy pojawił się uśmiech a w sercu radość.
Gdy byłem w trakcie rozbierania narciarskich butów, poczułem w moim pasie lekki uścisk. Energicznie odsunąłem się, tracąc równowagę i po chwili znalazłem się na ziemi, lądując pod ławką przywalony nartami. Spojrzałem w górę na lekko zmieszanego Stefana.
-Przepraszam.- burknął, podając mi rękę. Przyjąłem jego dłoń i w tym momencie do mojej głowy znów napłynęły wspomnienia.
Biegłem w dół przez zabłocone ścieżki górskie. Dopiero co skończyło padać, a ja ze Stefanem wracaliśmy ze schroniska, by jeszcze przed zmrokiem zdążyć na autobus, który miał zawieźć nas do hotelu, w którym się zatrzymaliśmy. Było lato 2013 roku. Zrobiliśmy sobie wtedy tygodniowy, przyjacielski wypad w góry. Stefan biegł tuż za mną, nawołując mnie co chwilę. Ja tylko odwracałem się uśmiechnięty, ślizgając się po zabłoconych kamieniach. W końcu noga za bardzo mi odjechała i wywróciłem się. Przeturlałem się dobre parę metrów. Dopiero gdy pierwszy szok spowodowany niespodziewanym upadkiem i obolałym ciałem minął, podniosłem głowę. Stefan właśnie dogonił mnie przestraszony, a ja uśmiechnąłem się, by go uspokoić, że nic mi się nie stało.

CZYTASZ
Kraftboeck- miłość w skocznym świecie
Fiksi Penggemar[OPOWIADANIE ZAKOŃCZONE] ,,W tym jednym, wyjątkowym momencie liczył się tylko Stefan i jego malinowe usta. Co będzie, to będzie, ale wiem, że z moim ukochanym wszystko będzie tak, jak być powinno... Bo przecież miłość może przenieść góry." Dwóch wsp...