1. Na początku były skoki

3.6K 203 12
                                    

(Jeśli podoba się i czytasz dalej, zostaw chociaż gwiazdkę 😉 Doceń moją pracę 😙)

Szybki oddech i przyspieszone bicie serca. Spojrzenie w dół na zeskok. Zawsze to samo uczucie, towarzyszące mi za każdym razem, gdy zasiadam na belce. Uwielbiam skakać. Skoki to moja pasja i całe życie, ale tym wspaniałym momentom nieustannie towarzyszy stres. Zaciskam mocno powieki, zatracając się w ogłuszającym ryku kibiców. Słychać go dobrze nawet z tak wysoka. To zawsze podnosi mnie na duchu i motywuje. Zielone światło. Już czas. Jeszcze jeden głęboki oddech i start. Prędkość dobra, wręcz idealne, wybicie z progu i lot. Ten moment, gdy lecisz wolny jak ptak, czując, że w tej na pozór krótkiej chwili możesz dokonać wszystkiego. Wznosisz się ponad swoje lęki, słabości, uwalniasz umysł. Skupiasz się nie tylko na dalekim skoku i dobrym miejscu, ale cieszysz się tym jedynym momentem, oddając się swojej pasji, miłości. Wtedy wszystkie emocje opadają. Liczysz się tylko ty sam i podmuch wiatru, któremu zawdzięczasz tak wspaniałe uczucie, jakim jest lot. I gdy nadchodzi chwila, gdy znajdujesz się już bardzo nisko nad zeskokiem, cała świadomość i pełne skupienie powraca. Odległości już nie można zmienić, teraz trzeba skupić się nad wykończeniem tego skoku. Piękne lądowanie z telemarkiem. I ten nagły napływ wielkiej fali pozytywnej energii. Noty dobre, wygląda, że wszystko jest tak, jak należy... Tak! Obejmuję prowadzenie! 141m! Wspaniały skok.

Podczas oglądania poczynań moich kolegów, towarzyszyła mi już cała drużyna, co chwila gratulując. Stałem w miejscu przeznaczonym dla lidera i wpatrywałem się w skoki moich rywali, z którymi po zawodach wymienię uściski dłoni, odwiedzę w pokojach, licząc na krótką, humorystyczną pogawędkę. Teraz życzę im, by byli gorsi ode mnie, liczę, że im się nie powiedzie, ale później, po zawodach wszystko się zmieni, znów staniemy się dobrymi kolegami.

Po skoku Japończyka w dalszym ciągu prowadziłem. Z pierwszego miejsca zepchnął mnie jednak Norweg, Anders Fannemel, który skoczył 139,5m. Jednak cała drużyna wraz ze mną została, ponieważ za chwilę na belce miał zasiąść Austriak, Gregor Schlierenzauer. W napięciu patrzyliśmy na skok naszego rodaka. Skoczył bardzo dobrze, wręcz wspaniale, 138,5m, ale czy to wystarczy na wygranie konkursu? Wszyscy trzymaliśmy kciuki. Prawie pewne było, że tego dnia aż dwóch Austriaków stanie na podium, bo Gregor w najgorszym wypadku osiągnie drugie miejsce, ale czy uda mu się stanąć na tym najwyższym stopniu podium? Tak! Jest pierwszy! Wszyscy zaczęliśmy mu gratulować!

-Dwóch naszych na podium!- krzyknął jak zawsze uśmiechnięty Kraft. ,,Stefan ma bardzo ładny uśmiech" pomyślałem, gdy ten był w trakcie klepania Gregora po plecach.

-Musimy to oblać!- Fettner przekrzykiwał widownie. Całej drużynie spodobał się ten pomysł.

Po dekoracji i milionie zdjęć zrobionych mi tego wieczoru ruszyliśmy do hotelu. Przemyliśmy się i ubraliśmy, po czym udaliśmy się do najbliższego supermarketu. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że przed hotelem czeka na nas dość pokaźny tłum fanów, głównie młodych dziewczyn. Na nasz widok ożywiły się i próbowały przecisnąć się przez barierkę, zagradzającą im drogę. Mimo że koledzy z mojej drużyny stwierdzili, że cichaczem przemkną się obok, ja z uśmiechem podszedłem do tłumu. W końcu dopiero co zyskałem dość dużą ilość fanów, o których przecież trzeba się troszczyć. Kraft z uśmiechem pokręcił głową, po czym ruszył za moim przykładem. Na takiego przyjaciela można zawsze liczyć. Po dobrych dwudziestu minutach rozdawania autografów i robienia zdjęć wrócili Thomas i dwóch Manuelów z dość pokaźnym zapasem alkoholi, bo czym jest impreza bez procentów?

Zadowoleni ruszyliśmy do jednego z pokoi i zaczęliśmy imprezować. W międzyczasie wpadli do nas Norwegowie. No czego ja się spodziewałem? Przecież oni nie przegapią żadnej imprezy. Mimo że zaczęło się od paru kufli piwa, po niedługim czasie przeszło do czegoś mocniejszego. Około północy wszyscy byliśmy już strasznie nawaleni. Ledwo trzymaliśmy się na nogach. Śpiewaliśmy różne piosenki, fałszując jak nigdy dotąd. Tańczyliśmy, cały czas chwiejąc się i nie mogąc zachować pozycji pionowej. Jeszcze jeden kieliszek... ,,Za Gregora!" Jeszcze jeden... ,,Za Michaela!" Kolejny... ,,Za podium!" Dwa następne... ,,Za drużynę!" Już ostatni... naprawdę... i stało się... film się urwał i impreza, jak dla mnie, zakończyła się.

*****

Ten rozdział przeszedł lekką modyfikację na potrzeby dalszych rozdziałów 😉

Kraftboeck- miłość w skocznym świecieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz