67. Musisz

549 66 7
                                    

Nim otwarłem oczy, chciałem sobie przypomnieć, gdzie zawędrowałem wczorajszej nocy. Niestety pamiętałem tylko, że wszedłem do jakiegoś pokoju i na tym się skończyło. Zacisnąłem mocniej powieki. Głowa pulsowała mi mocno, przeszkadzając w myśleniu. Cholera, czemu ja się pchałem do kogoś do pokoju?! Widać ten ktoś zlitował się nade mną i nie wyrzucił, bo czułem, że leżę na wygodnym łóżku, przykryty kołdrą. W końcu po paru minutach bezczynnego leżenia postanowiłem otworzyć oczy. W pierwszej chwili nic nie ujrzałem, bo jasne światło dochodzące z okna oślepiło mnie. Gdy w końcu moje oczy przyzwyczaiły się do jasności, zobaczyłem pomieszczenie. Był to mały, ale przytulny pokoik, zdecydowanie nie mój i Krafta. Koło łóżka leżała walizka, na niej położona była kurtka. Niewątpliwie należała do jakiegoś skoczka, więc z ulgą stwierdziłem, że ten ktoś przynajmniej mnie zna. Mgła sprzed oczu zaczęła powoli się rozchodzić, a wzrok w miarę stabilizować. Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu jego mieszkańca. Moje spojrzenie zatrzymało się na kanapie, na której ktoś leżał. Zmrużyłem oczy, by wyraźniej widzieć i odruchowo krzyknąłem. Energicznie podniosłem się, lecz natychmiast tego pożałowałem. Jeszcze mocniej zakręciło mi się w głowie, poczułem nagły napływ nudności. Opadłem z powrotem na poduszkę, mocno zaciskając powieki. Gdy je otworzyłem, Markus wstał już z kanapy i podszedł do mnie ze szklanką wody i jakąś tabletką.

-Masz, to na kaca.- Nie przyjąłem podarunku Niemca, patrząc na niego podejrzliwie.

-Czemuś mnie stąd nie wyniósł, co?! Co ci przyszło do głowy, żeby pozwalać mi tu spać!? Miałeś satysfakcję, widząc, że leżę w twoim łóżku!? Czemu ja tu w ogóle...- zacząłem krzyczeć, lecz widząc zmieszaną minę Eisenbichlera, patrzącego na mnie, zaczęło do mnie dochodzić, co wygaduję. Przecież sam tutaj przyszedłem i sam zemdlałem na jego łóżko. On pozwolił mi tu spać, a sam przeniósł się na kanapę, na której zauważyłem poduszkę i koc, by nie leżeć koło mnie, choć na pewno miał taką pokusę. Jednak zachował się bardzo przyzwoicie, a ja nie do końca trzeźwy jeszcze na niego krzyczę... Poczerwieniałem na twarzy. Zrobiło mi się strasznie głupio.

-Przepraszam.- wyszeptałem, zamykając oczy i łapiąc się na bolącą głowę.

-Wypij to, mówię ci. Naprawdę pomaga.- Niemiec usiadł obok mnie na łóżku i po raz drugi podał mi tabletkę i wodę, a ja po chwili wahania połknąłem ją. Ból lekko ustąpił, a przynajmniej nie czułem się już tak, jakby w mojej głowie miała wybuchnąć bomba.

-Dzięki.- wymamrotałem.

-Teraz połóż się i odpocznij. Jesteś zmęczony.- poradził.- Jeśli chcesz, mogę stąd wyjść, jakbyś miał czuć się niezręcznie.

-Nie no co ty.- powiedziałem trochę zbyt stanowczo, ale kontynuowałem.- To jest twój pokój, nie musisz wychodzić.

Przez twarz Markusa przemknął delikatny uśmiech.

-Śpij.- wyszeptał i delikatnie pogładził mój policzek. Wzdrygnąłem się, na co on natychmiast wstał speszony i wrócił na kanapę. Westchnąłem, rozmyślając, czy spanie tu to dobry pomysł, ale w końcu mój organizm zdecydował za mnie i oczy same zamknęły się, szukając odpoczynku.

***

Odpuszczenie sobie tych dwóch konkursów w Vikersund było jednym z najlepszych pomysłów Stefana. Zważając na to, że nasza, a szczególnie moja forma pozostawiała wiele do życzenia, potrzebowaliśmy odpoczynku. Tydzień bez treningów, a przynajmniej nie tak ostrych, jak zazwyczaj, można by uznać za tydzień błogosławiony. Drugim argumentem był fakt, że żaden z nas nie jest dobry w lotach. Krafti jakoś tam jeszcze wyciągnie, ale ja tego zdecydowanie nie lubię. A przy okazji, jeśli odpuścimy sobie ten weekend, będziemy mieli czas na spędzenie go ze sobą. A przecież już jutro czternasty. Wyjątkowy dzień. Walentynki.

Kraftboeck- miłość w skocznym świecieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz