Lilith
Fakt, jestem głupia... Jak można szukać artefaktu, który miało się pod nosem. Najciemniej zawsze było pod latarnią.
Rayne Arwens
- Tak, wiem...- ciągnęłam rozmowę z bratem siedząc przy oknie kolejnego hotelu. - Już niedługo, jesteśmy już w Aleksandrii.
- Czy wiesz gdzie jest Serce?- zapytał.
- Tak.- odparłam krótko.- Tylko jest jeden mały szczegół.
- Jaki?- naciskał Jake.
- Ono nigdy nie opuściło murów pałacu Kleopatry. Tyle że pałac spłonął.- wyjaśniłam nerwowo chodząc po pokoju.
- Mówiłaś coś o fragmencie wiersza „pod piaskami”. Czy nie chodzi tu o lochy?- zasugerował.
- Ale...
- Pałac mógł zostać zniszczony, ale pod ziemią dalej są korytarze. Ten fragment mówi o piaskowcu, z jakiego był on wykonany. Zresztą, dobrze wiesz, że mówiłem też o krypcie.- zauważył.
- To w sumie ma sens.- przytaknęłam.- Ale jak się dostać do miejsca, którego istnienie jest niemożliwe po tylu latach.- stwierdziłam.
- A jednak zwój istnieje, klucz także. Więc nie wierzę w to, że lochy są zniszczone.
- Dobrze... poszukam ich. A teraz powiedz mi co z demonami.- powiedziałam.
- Wszystkie zatrzymały się na Bliskim Wschodzie. Dokładnie nad Babilonem.- odparł.
- Zaczyna się...- szepnęłam.
- Miejmy nadzieję, że się mylisz.- jego głos był podenerwowany, ale nie dziwię się mu.
W chwili gdy rozłączyłam się z bratem, do pokoju wszedł Loki.
- Idziemy?- zapytał.
- Tak.- odparłam nieobecnym tonem.
Wyszliśmy z hotelu w bocznej uliczce Aleksandrii, niedaleko portu. Jak dobrze pamiętam niedaleko stąd jest tajne wejście do lochów. Mam tylko nadzieję, że nie są zniszczone.
Jedna myśl nie dawała mi tylko spokoju. To wszystko dziś się skończy. Wrócę do domu, do rodziny, znowu ocalę świat, a cena jaką mi przyjdzie za to zapłacić jest strasznie wysoka.
Oczami wyobraźni widziałam Aleksandrię sprzed dwóch tysięcy lat. Rzymskie wojska wdzierające się do pałacu, uciekających w popłochu ludzi. Krzyki kobiet, płacz dzieci. To wszystko było takie realne. Mimowolnie przyśpieszyłam w stronę ciemnego zaułku, by w końcu oprzeć się o chłodną ścianę. Ja tak dłużej nie mogę. Nie mogę dłużej kłamać, mam serdecznie dość...
- Rayne, w porządku?- usłyszałam jego głos jak przez mgłę, jakby był strasznie daleko.
Tempo nagle zwolniło, mój oddech przyspieszył, a serce waliło młotem. Wiedziałam gdzie mam iść, pamiętałam każdy zakamarek tego miasta. Spojrzałam na moją dłoń, gdzie ni stąd ni zowąd leżał „klucz” przypominający zwykły z wypukłym znakiem na spodzie.
- Wiem gdzie jest wejście.- wszystko nagle przyśpieszyło.
Wyszłam z ciemnej uliczki na promenadę prowadzącą prosto do portu. Mijałam szybkim krokiem kolejne wycieczki obcokrajowców, a Loki dotrzymywał mi kroku.
Wiedziałam gdzie mam iść, co zrobić. Wiedziałam już gdzie jest Serce. Tak jak powiedziałam Jake'owi. Miałam go pod nosem przez długi czas, nawet o tym nie wiedząc.
Tuż przed końcem promenady skręciłam w niczym nieodznaczającą się uliczkę, gdzie było kilka barów. Każdy był oblegany przez Egipcjan, którzy nawet nie zwrócili na nas uwagi, głośno rozmawiając i pijąc coraz to mocniejsze drinki.
Chciałam jak najszybciej przejść przez to miejsce. Wiedziałam, że już niedaleko, że jeszcze przed zmierzchem odnajdziemy Serce i to oznacza koniec.
Chciałam żeby poszło szybko. Wtedy nie odczułabym aż takiej straty, tej pustki, która mną znowu owładnie.
I znowu będę osłupiała, nieobecna i rozgoryczona.
To musiało pójść szybko.
Kolejny ostry zakręt i wyraźnie czułam, że zbliżamy się. Niebo zabarwiało się już na czerwono, co zwiastowało zachód.
Kilka kolejnych zakrętów i trafiliśmy w ślepą uliczkę. Loki już chciał coś powiedzieć, ale uciszyłam go gestem. Ścisnęłam mocniej klucz i podeszłam do lekko skruszonej ściany. Przejechałam opuszkami palców po jej strukturze, w poszukiwaniu charakterystycznego wgłębienia. W końcu moją uwagę przykuł cień na bocznej ścianie.
- Wiedziałam, że gdzieś tu jest.- szepnęłam do siebie i podeszłam wyciągając kamień przed siebie.
Pasował.
Gdy tylko ugrzązł w ścianie pojawiły się pęknięcia, które powili powiększały się tworząc zarys drzwi. Nie trzeba było długo czekać, aż wejście do lochów stało przed nami otworem.
Gestem kazałam iść za mną, a gdy wejście zamknęło się za nami, w otwartej dłoni zapaliłam płomień oświetlając wąski korytarz przed nami, prowadzący w dół. Było to jedno z tych wejść bocznych, którymi można było bardzo szybko uciec.
W sumie te lochy pełniły bardziej funkcję skarbca. Jednak nie zwracałam uwagi na złote zastawy i wysadzaną szlachetnymi kamieniami biżuterię.
Komnata była strasznie długa i nie było pewności, że Serce znajduje się w następnej.
Loki także nie zwracał na nic uwagi, dążąc do tak upragnionego celu, zdobycia artefaktu, pozwalającego mu przejąć władzę. Nie mógł jednak dotknąć Serca. Jest za słabym magiem, nie dałby rady okiełznać tylu złych dusz naraz.
W jednej chwili zatrzymałam się i odwróciłam do niego, zatrzymując jednocześnie.
- Mogę cie o coś prosić?- zapytałam, ale nie dbałam o jego odpowiedź.- Nie dotknij Serca, dopóki... dopóki nie stwierdzę, że nie ma w nim żadnej niebezpiecznej duszy.- odparłam.
Spojrzałam się na niego proszącym wzrokiem i poprowadziłam dalej przez komnatę skarbów. Nagle przy samym końcu zapaliły się dwie pochodnie, oświetlające drzwi, które były całe w hieroglifach i obrazkach, przedstawiających jakiś skrawek życia Kleopatry.
Jednym pchnięciem otwarłam je, a przede mną, na oświetlonym czerwonym światłem piedestale, iskrzył się delikatnie kryształ. Znalazłam je. Wiedziałam, że to zrobię.
Byłam w 100% pewna, że nie ma tu pułapek, gdyż samo przejście przez tą ścianę byłoby niemożliwe bez klucza.
Powoli szłam w jego stronę, a Loki cały czas dotrzymywał mi kroku.
Serce było już na wyciągnięcie ręki. Bóg Kłamstw nagle przyśpieszył, stając naprzeciw mnie, zaraz za piedestałem.
To się stało tak szybko, że nie wiedziałam nawet kiedy to zrobił.
Wszystko znowu zwolniło.
- NIE!- krzyknęłam gdy Loki już miał w ręce łańcuszek, na którym wisiało przepiękne serce, w którym co chwilę pojawiała się to jasna, to ciemna smuga światła.
Spojrzał się na mnie takim wzrokiem, jakby zawładnęła nim żądza władzy. Przeniósł wzrok z powrotem na Serce i sięgnął do niego dłonią i delikatnie musnął.
To wystarczyło żeby uwolnić drzemiącą w nim grozę.
- Coś ty narobił!- krzyknęłam z wyrzutem gdy głośny krzyk rozdarł ciszę, a straszny wiatr targał moimi włosami.
Przeraźliwy chłód zawładnął pomieszczeniem, a w powietrzu unosił się zapach śmierci.
Wszystko trwało może kilka minut, by nagle ucichnąć. Pochodnie znowu się zapaliły, ale nie byliśmy sami. Czarny cień materializował się przed nami. Zdawał się być żywą istotą, która widzi, słyszy, mówi...
Znałam ten dym.
Serce waliło mi młotem. Wszystko szlag trafiło. Moja tożsamość nie była już bezpieczna. Kwestią czasu było jej ujawnienie, a nie znał jej nawet Fury.
Loki stał sparaliżowany za piedestałem obserwując jak dym przekształca się w nią.
Gdy tylko stanęła tyłem do mnie, wciągnęła głośno powietrze i zaśmiała się pod nosem.
- Rayne... moja droga...- zaczęła, a ja błyskawicznie przebiegłam przez pomieszczenie prosto do Loki'ego.
- Nie tym razem Lilith.- wysyczałam i chwyciłam Boga Kłamstw za rękę.
W jednej chwili znaleźliśmy się w rezydencji w Kalifornii zostawiając demona w lochach.
Wyrwałam Loki'emu z ręki Serce Dusz i schowałam do małego woreczka, wiązanego złotym sznurkiem.
- Wiesz co zrobiłeś?- krzyknęłam z histerią w głosie.- Uwolniłeś ją... moją klątwę! Miałam spokój przez dwa tysiące lat, ale nie - zaczęłam swój wywód nie panując już nad sobą.- Tobie zachciało się zawładnąć moją planetą, a jednocześnie narazić nas wszystkich, nawet ciebie. Bo Lilith pierw dorwie ciebie i zapamiętaj sobie to!
Nagle usłyszałam z dołu trzask niszczonych pociskiem drzwi.
Wyobraziłam sobie jak teraz ludzie Fury'ego wchodzą uzbrojeni do rezydencji, gotowi na wszystko.
Jeden szczał...
Krzyk kobiety. To była pewnie Susan, ta stara kobiecina, która była specyficzną osobą.
Spojrzałam na Loki'ego, który był dalej wstrząśnięty obrotem sytuacji.
Gdy tylko usłyszeliśmy kroki na schodach, odwróciliśmy tam wzrok. W naszą stronę biegło kilku ludzi Fury'ego. Tylko gdzie było Lacertae? Wyraźnie kazałam Natashy sprowadzić mój oddział.
Nagle za mną usłyszałam trzask rozbijanego okna na końcu korytarza, a do środka wpadło dwoje czarodziei. Był to Andrew i John, zaufani ludzie Jake'a.
Loki już chciał mnie przed nimi osłonić, ale nie było w tym najmniejszego sensu. Oni byli tu po niego, a mnie mieli tylko stąd wyciągnąć.
- Pani, wszystko w porządku?- zapytał niższy czarodziej o blond czuprynie.
- Tak.- oparłam.
- Królowa Magii bezpieczna.- powiedział ten drugi pewnie do Jake'a.- Wysłać resztę.- dodał.
- Co?- usłyszałam tylko cichy szept Loki'ego i jego wzrok, w którym zdziwienie mieszało się z gniewem. Ja byłam jak w transie. Nawet nie wiem kiedy upuściłam Serce, które i tak już nie miało znaczenia.- Królowa Magii?- zapytał ponownie.---------------------------------------------------------
- Pani.- odezwała się Arion.
Przez środek, oświetlonej pochodniami komnaty szła ubrana w czarny płaszcz przepiękna kobieta. Jej cera była niemalże biała, a włosy i oczy czarne jak smoła. Była demonem.
- Arion, wyślij cienie.- szepnęła cicho, acz stanowczo Lilith.
- Tak jest, pani.- ukłoniła się i wyszła.
Lilith wyszła z komnaty na taras. Z niego rozpościerał się widok na płonące ogrody pałacowe, a w fontannie zamiast wody, płynęła lawa. Powietrze było czerwone i gorące.
Przeklęte miasto... Przeklęty Babilon.
- Lilith.- do komnaty weszła kobieta ubrana w czerwoną, długą suknię, rodem ze średniowiecza.- Dobrze wiesz, że cienie nie poradzą sobie z Rayne.- stwierdziła. Jako jedna z nielicznych nie bała się jej.
- O to chodzi Iracundiam.- zadrwiła Lilith.- O to chodzi.
CZYTASZ
Dzienniki Rayne Arwens cz. I
FanfictionRok 2012. Po ucieczce Loki'ego, Fury nie widzi innego wyjścia z sytuacji jak prosić o pomoc znajomą rodzinę czarodziei. Początkowo sceptycznie nastawiona kobieta zgodziła się pomóc schwytać groźnego najeźdźcę. Jej arogancja i naiwność uspiły jej czu...