Rozdział 26

126 9 0
                                    

Decyzje, decyzje

Dawno temu żyła sobie dziewczynka, która zbyt szybko dostała władzę i moc. Wykorzystała ją w najokrutniejszy sposób, a teraz pokutują za to wszyscy mieszkańcy Ziemi

Rayne Arwens

Pobiegłam prosto do biblioteki. Była imponujących rozmiarów, ale szukałam tylko jednej księgi. Musiałam być pewna, że to wszystko prawda.
A jeśli tak...
On urodził się w 965 roku, czyli Sargon I Wielki musiał wykorzystać berło do przeobrażenia jakiegoś człowieka. Tylko tak mogę wyjaśnić to, że Loki wygląda jak my. Muszę się czegoś więcej dowiedzieć o Lodowym Berle. Zbyt krótko nim się posługiwałam, żeby znać wszystkie jego sekrety. W końcu z Marcus'em nie bez powodu zamknęliśmy je w szkatule.
Jeśli wszystko się zgadza, Loki jest bratem mężczyzny, którego kiedyś kochałam.
   - Rayne wyjaśnij mi to.- do biblioteki wpadł Thor. Oderwałam wzrok od księgi.
   - To moja wina.- odparłam poważnym tonem.- Ale też dzięki mnie Loki tu jest. Gdybym wtedy inaczej postąpiła, nie posłuchała Iracundiam...- zawiesiłam głos.- Ten atak w maju nie miałby miejsca. Wszystko byłoby inaczej.- stwierdziłam bardziej do siebie niż do niego.
   - Nie rozumiem. Jak możesz obwiniać siebie, skoro to Loki źle postąpił.- zdziwił się blondyn.
   - Widzisz Thor, nie zawsze byłam taka...- wskazałam na siebie.- Taka dobra.- dodałam bo chyba nie zrozumiał aluzji.- Kiedyś byłam okrutna i uwielbiałam kiedy się mnie bano.
   - Co to ma do rzeczy z naszą sytuacją? Z Loki'm?- zapytał.
   - Bo to przeze mnie Loki jest jaki jest.- warknęłam.- Radzę ci usiąść, bo to długa historia.- poprosiłam wskazując na miejsce obok mnie.- Było to w roku 807 przed naszą erą, gdy miałam 17 lat, a władzę sprawowałam od dwóch. Był to kolejny rok naszej wojny z Sumerami. Od śmierci ojca to moja matka, królowa Semiramida była na froncie. Ja miałam tylko zająć się gospodarką i funkcjonowaniem miasta. Jednak ja zaczęłam nadużywać władzy. Za mojego ojca magowie byli prześladowani, ja zaś włączyłam ich do Elitarnego Oddziału Magów Babilonu i nazwałam Lacertae. Nasza tajna broń przeciwko wrogom, ale nie jedyna. W dzień mojej koronacji, skromnej i cichej, matka wręczyła mi potężny artefakt, który jak mi powiedziała, dostała od swojej matki. Lodowe Berło. Przepiękne. W sumie bardziej przypominało włócznię z srebrnym uchwytem i kryształowymi końcami. Dolna była krótka i delikatnie zakończona, a górna zajmowała prawie całą długość, zakończona ostrym szpicem. Jedno muśnięcie raniło skórę i zamieniało w lodową rzeźbę. Atrybut godny królowej Babilonii oraz najpotężniejszego maga tamtych czasów. Jednak byłam młoda i głupia, żądna władzy, jej słodkiego smaku. Wiedziałam, a raczej byłam przekonana, że wszyscy ludzie rady byli Sumeryjskimi szpiegami, ale zostawiłam to w spokoju. Po roku władzy, zgłosiło się do mnie siedem kobiet. Były takie jak ja. Jedną już poznałeś.- zaśmiałam się.
   - Iracundiam?- zapytał.
   - Tak. Pozostałe to Avaritia, Desidiae, Gulae, Invidia, Luxuria i Vanitas. W dzień mojej ucieczki z Babilonii mieliśmy mały problem, a mianowicie Sargon, którego ty znasz pod innym imieniem, ze swoimi wojskami przedarł się przez linię frontu i szedł w naszą stronę. Dla ciebie to władca Jotunheim'u, Laufey. Tak czy inaczej ruszył na nas, a mnie jako królowej przyszło obronić Babilon. Pomysł, żeby wysłać Lacertae podsunęła mi Iracundiam, znana wówczas wtedy z swoich bojowych zapałów. Zgodziłam się z nią, sądząc, że to będzie dobry trening dla naszych. Ja jednak nie chciałam tracić żadnego maga. Gdy jego wojska były już blisko, a nasi Lacertae stali na murach miasta, ja razem z moimi siedmioma towarzyszkami podeszłyśmy do niego. Taki komitet powitalny. Wciąż zastanawiałam się co z nimi zrobić. Już wtedy nasi naukowcy odkrywali niesamowite planety, między innymi jedną, przypominającą kulkę śniegu. Miałam cudowny plan. Wtedy nie rozstawałam się z berłem ani na krok. Gdy Sargon, znaczy Laufey podszedł do nas, zaczęła się nasza niezbyt miła wymiana zdań. Znieważył mnie, a ja znana byłam z wielkiego okrucieństwa za taki występek. Przez to wzbudzałam respekt i strach. Nerwy mi puściły. Użyłam mocy swojej i berła by zmienić całe wojsko, tysiące wojowników w lodowe stwory. To ja stworzyłam ich rasę.- to była niestety kolejna z moich życiowych pomyłek. A to wszystko przez moją porywczość.- Po tym musiałam uciekać z Babilonu razem z Marcus'em, synem króla Sumeru, Sargona I Wielkiego. Mojego największego wroga, którego, jak myślałam miałam z głowy. Jednak nie do końca. Po odzyskaniu miasta, które przejęło te siedem kobiet na czele z Iracundiam, zabrałam Lodowe Berło do Sumeru. Ja i Marcus jednogłośnie stwierdziliśmy, że trzeba się go pozbyć. Że jesteśmy zbyt nieodpowiedzialni. Zamknęliśmy je w szkatule, a raczej berło przeobraziło się w szkatułę. Na dowód tego, że nie pragnę zwady z rasą stworzoną przeze mnie i za namową Marcus'a, oddałam je Sargonowi, by mógł stworzyć własne królestwo. Nie zgodziłam się jednak na przywrócenie mu jego ludzkiej formy. Nie rozumiem tylko jednego. Jak matka Marcus'a i jednocześnie Loki'ego znalazła się w tym oddziale. Krążyły legendy o tym, że sam król zapłacił nią za stworzenie, które miało nas zniszczyć. Za Smoka Mroku, którego zresztą już poznałeś. Bydle niesamowicie przypomina Feniksa.- zaśmiałam się.
    - Przypomina co?- zdziwił się Thor.
    - No wiesz, odrodzony z popiołu, wiecznie żyje.- odparłam z nutką fascynacji w głosie. Zawsze chciałam mieć takiego ptaszka.- Wy nie macie w Asgardzie takich?- zapytałam ze zdziwieniem w głosie.
    - No jakoś nie.- mruknął.
    - Piękne stworzenia. Ale mniejsza o to. Wracając do mojej mrocznej przeszłości, to nie mam pojęcia jak żona Laufey'a znalazła się w szeregach wojska. Albo ją znalazł gdy oddaliśmy mu berło. Ale skąd wiedział jak je użyć, nie mam pojęcia. Nawet ja sama nie  wiem jak to zrobić. Od tysiąca lat próbuję je znaleźć i nic.- westchnęłam.- Tak czy siak, Loki jest synem króla Sumeru, bratem Marcus'a. Dlaczego nie zorientowałam się od razu?- zapytałam retorycznie.- Jednak to się nie liczy. Od ponad tysiąca lat Loki jest twoim bratem. Może nie rodzonym, ale jednak. I jak bardzo by się tego wypierał, nie zmieni przeznaczenia. Tylko fakt, że to przeze mnie jest tym kim jest nie daje mi spokoju.- dodałam.
   - Zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne.- chyba chciał mnie pocieszyć, ale niepotrzebnie. Ta historia to zamknięty rozdział mojego długiego życia.
   - Nie. Zrobiłam to, bo powiedziano mi prawdę.- odparłam.- Nie chcę tylko żeby się dowiedział, że znałam jego ojca, że to przeze mnie musiał poznać swoją prawdziwą naturę, której byłam winowajcą. Już wystarczająco mnie nienawidzi.- stwierdziłam.
   - Nie nienawidzi.- zaprzeczył Thor.- Musiałbym go nie znać, żeby nie wiedzieć co się z nim dzieje. Mimo że jest szorstki i arogancki względem ciebie i nas wszystkich, tak naprawdę cierpi, jak ty.- odparł.- Wiele razy tak się zachowywał. Przejdzie mu.- mówił to tak, jakby rzeczywiście miał wiele razy takie humorki.
   - Pani, wszystko już w porządku?- wszedł do biblioteki Al, który wiedział, że muszę po prostu ochłonąć. I opowiedzieć w końcu to, co mi ciąży na sercu od kilku tysiącleci.
   - Tak, już wracamy.- odparłam.
Wstaliśmy i wróciliśmy w trójkę do centrum dowodzenia.
   - Rayne, co to było?- zapytał szeptem Jake.
   - Blake ma rację. Marcus może być bratem Loki'ego.- mruknęłam.- Musiałam to dokładnie sprawdzić.- skłamałam.
   - Wracając do sprawy Lilith.- zaczął głośno Stark.- To przeciwko kilkunastu tysiącom demonów jest nasza drużyna, armia USA, jeśli coś z niej zostało, całe Lacertae liczące ledwie trzy tysiące czarodziei i czworo nieśmiertelnych magów.- ładnie to podsumował.
   - Nieśmiertelnych z przypadku.- mruknął Loki.
   - Coś ty powiedział?!- warknęła Monic. Fakt, ona go najbardziej nie tolerowała, chociaż to mało powiedziane.
   - A co, nie jest tak?- zapytał z drwiną.- Gdybyście nie zranili się kawałkiem meteorytu, bylibyście nikim.- znowu zaczął się wywyższać. Jak to do niego pasuje. Jakbym widziała siebie jeszcze za czasów Babilonii. Tak czy siak, co z tego, że jest bogiem? My również jesteśmy nieśmiertelni.
   - Jeszcze jedno słowo...- Monic już do niego szła wyciągając sztylet.
   - Spokojnie Monic.- powstrzymałam ją gestem ręki.- Bardziej mnie ciekawi to, skąd nasz gość o tym wie. W ekspresowym tempie nauczył się starożytnego babilońskiego?- zaśmiałam się.
   - Chwila moment, jaki meteoryt?- zapytał Bruce.
Cholera jasna. Jeśli każdy się nim ukłuje będzie nieśmiertelny i na dodatek niezniszczalny.
   - Nieważne.- zgromiłam wzrokiem Loki'ego, przez którego wydał się fakt, że mam przepis na nieśmiertelność w kieszeni.
   - Ważne. Jak to możliwe, że kawałek skały dał ci, wam taki dar. Niezniszczalne kości, krew która leczy rany...- zaczął wymieniać.- Chciałbym zbadać ten meteoryt.- wychwyciłam nutkę w jego głosie.
   - Musicie coś zrozumieć. Nigdy nikomu nie pozwoliłam go zobaczyć i nie pozwolę. Jeśli dostanie się w niepowołane ręce, tak jak to było z Sercem Dusz.- spojrzałam srogo na Loki'ego.- Skutki będą opłakane. Bo jak zabić kogoś takiego? Nie da się.- dodałam dobitnie.
   - To chociaż zbadam twoją krew. Nie chciałabyś się dowiedzieć jaki pierwiastek dał wam takie zdolności?- zapytał Bruce.
Spojrzałam znacząco na moją rodzinę. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Zaufać mu, człowiekowi, który jak tylko się wścieknie traci panowanie nad sobą, czy nie. Decyzje, decyzje. 

Dzienniki Rayne Arwens cz. I Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz